W recenzji napisano "Wielka milcząca metafora" - nie wiem, czy można się z tym tak do końca zgodzić. W filmie realizm posunięty do jest chyba do swoich granic przez co, chyba, bral w nim całkowicie fabularyzacji. Brak tego "naddania" nasuwa wątpliwości co do wartości artystycznych tego filmu, bo przecież sztuka to nie tylko wierne odwzorowanie rzeczywistości. Artysta musi coś dodać od siebie, musi tchnąć w dzieło życie. Być może Skolimowski uważa, że w ten sposób jego przekaz jest czystszy, mniej pretensjonalny. Moim zdaniem jednak dążenie za wszelką cenę do bycia bezpretensjonalnym jest jeszcze bardziej pretensjonalne niż bycie pretensjonalnym intencjonalnie. Film ogląda się z zaciekwieniem może przez pierwsze 20 minut, potem jest już coraz gorzej, widz po 30-40 minutach zdaje sobie sprawę już z beznadziejności swojej sytuacji; nic więcej bowiem się nie wydarzy, bo nie ma prawa się wydarzyć. Wartością tego filmu, być może, jest próba ukazania drugiej strony konfliktu w Afganistanie bez zadęcia politycznego reprezentowanego przez "jedynie słuszny" świat Zachodu, ale jak na sztukę to zdecydowanie za mało.
Jeśli fabułę, którą przedstawia Skolimowski nazywasz realistyczną do granic, to w takim razie musimy posiadać zupełnie odmienne definicji realności. W mojej opinii w filmie występują wyłącznie nawiązania do rzeczywistości, mające na celu wzmóc zainteresowanie nim, na fali tego co aktualnie gorące zarówno w polityce europejskiej jak i międzynarodowej. Poza tym nawiązaniem, film jest dość naiwną fabularnie historią, ze skrajnie stereotypowymi postaciami. Nie dopatruję się tam ani krzty realizmu. Ukoronowaniem jego braku jest podarunek w postaci białego konia dla głównego bohatera aby ten mógł kontynuować swą beznadziejną ucieczkę.