Albo Ridley na starość zwyczajnie nie domaga i robi coraz gorsze filmy, albo po prostu trafiają mu się okropni scenarzyści, którzy cisną po schematach i robią kino dobrze znane i przerabiane, a do tego dziurawe fabularnie i pełne ogólników i przeskoków. W obu przypadkach nie zwalnia to Ridleya z bacznego patrzenia na scenariusz. Film trwa 2 i pół godziny, a czuć jakby był powycinany, a na premierę czekała reżyserka. Mimo to film ma zbyt szybkie tempo i poszczególne etapy z życia Mojżesza lecą, o tak! *pstryk, pstryk,pstryk. Jest ulubionym generałem w armii, potem skazany zostaje na banicję, odnajduje nowy dom, odnajduje Boga, rusza uwolnić swój lud. Bach,bach, bach! Historia zmienia swój bieg z pierdyliard razy i nigdy do końca nie wiadomo dlaczego Mojżesz robi to czy tamto.
Cała zaś reszta to już klasyka: mocne sceny zbiorowe, sceny batalistyczne kręcone delikatną i wprawną ręką, efekty specjalne, na widok których chce się powiedzieć "no i to jest epika!". Szkoda, że jedynie przy efektach można wydać taki okrzyk, bo cała reszta to już nie ten Ridley z Gladiatora. Nie wiem, albo ta epickość w jego wydaniu się już przejadła, albo nie potrafi już tworzyć tak jak kiedyś. W obu przypadkach brzmi fatalnie, mam nadzieję,że miał zły dzień. Chociaż ten zły dzień ciągnie się od 7 lat...