Christian Bale jako Mojżesz haha uśmiałem się i to grubo. Ridley Scott zrobił prawdziwą kaszanę. To było prawie jakby osadził Batmana w antyku i zdjął mu rogi z głowy. Do tego Paul Aaron jako Jozue:D - kojarzony przez, każdego serialo-maniaka jako Jessi z Breaking Bad czyli przepalonego narkomana pędzącego dragi. Zniszczeniem był aktor grający syna faraona (Joel Edgerton). Cały film kojarzyłem jego postać z naszym bokserem Arturem Szpilkom, te ruchy, te słowa i zachowanie po prostu z poważnej opowieści z Biblii wyszła parodia. No i jeszcze to dziecko w formie Boga, tego nawet bóstwo z przed kilkunastu wieków by nie wymyśliło. Z filmu zrobił się komiks niczym ,,Arrow'' ze Stephenem Amellem bo na koniec Bale czeka na koniu na faraona a za chwilę opada na nich całe morze - i co Bale oczywiście to przeżył i wypłynął na brzeg haha. Dalsza część filmu to mega skrót, złamanie przez ludzi przysięgi Bogu i wyznawanie Bożka nakręcone z wierzchołka góry - wrzucili samą muzykę. Ominęli mannę z nieba dla ludu Mojżeszowego, potem nie było przestrogi, po tym co zrobili ci ludzie, Bale dostał tylko tablice na górze, które sam sobie wykuł. Ten film był okraszony efektami specialnymi np. ( krokodyle), spalenie żywności z wybuchami w tle jakby, ktoś podłożył materiał wybuchowy. NO i zrobiono z Mojżesza genialnego generała partyzantki tworzonej przez niewolników. Scena kiedy wieszają niewolników a Bale stoi w kapturze, kojarzy się iście z ostatnim Batmanem. Dla mnie film: totalna porażka, i zero klimatu Egiptu.
Scena w której Mojżesz ogląda egzekucję niewolników skojarzyła mi się z Robin Hoodem z 1991 roku. Jakoś bardzo film mnie nie urzekł, drugi raz raczej go nie obejrzę.