Mamy tutaj dobrą obsadę, wciągającą historię, wiarygodną, dobre tempo, niezłą ścieżkę dźwiękową oraz sprawną reżyserię Billa Duke`a - pamiętnego jednego z komandosów z filmu "Predator".
Największe brawa należą się moim zdaniem Timowi Rothowi, bo on stworzył najciekawszą kreację, niezły był Fishburne, a także Andy Garcia, jak i taka aktorka jak Cicely Tyson, zabawny duet Chi McBride - Loretta Devine (jeśli ktoś zna serial "Boston Public" skojarzy tą parę), oraz Richard Bradford jako najczarniejszy charakter z filmu. Kiepska była za to Vanessa Williams. Nie zapominajmy o zabawnym duecie zabójców na zlecenie, grali go prawdziwi bracia Starr.
Nie lubię w filmach nudy i przeciągania nie wiadomo czemu scen, szczególnie miłosnych. Tutaj tego nie ma. Reżyser zadbał o konkrety, a wątek miłosny jest bardziej w tle. Mimo to czuć chemię między bohaterami.
Dobrą pracę kamery uzupełnia muzyka. Całkiem dobra.
Film jest z początku zabawny, potem robi się poważniejszy i bardziej smutny, co pozytywnie wpływa na jakość. Tak musiało być. Moja ocena jest więc taka a nie inna, bo taki film - którego jednakoż nie znałem wcale, przypadkowo obejrzałem, mogę rzec - zasługuje na co najmniej 7.