Sam film jest taki sobie (scenariusz w wielu miejscach kuleje). Poza tym brakuje mi w nim odpowiedniej "atmosfery", charakterystycznej dla obrazów zdecydowanie wyróżniających się poziomem spośród masy im podobnych. Niestety autorzy poszli w stronę udramatyzowanej biografii. Może warto było zrobić z niego dramat luźno oparty na faktach? Ale to w końcu kino amerykańskie (jak dla mnie biografie, z pewnymi wyjątkami oczywiście, i do tego telewizyjne, robią toporne). Cóż, po herbacie...
Do tego te zabawy w wersję ocenzurowaną i oryginalną. Śmiechu warte, pruderia Amerykanów mnie dobija. :|
Jednak "Gia" ma bardzo dużą siłę odziaływania dzięki najmocniejszemu punktowi filmu, kreacji Angeliny Jolie. Na jej grze da się spokojnie oprzeć słaby scenariusz - jej absorbująca, silna osobowość naprawdę przyciąga widza i trudno jest się oderwać. Oskar murowany (gdyby to nie był film TV)...
W każdym razie bardzo polecam.