spojler - gdyby mi potrwano żonę i dziecko to bym temu kolesiowi rozwalił łep czymś tępym przy pierwszej okazji, a jak było widać w filmie trochę tych okazji było. Na posterunku gdy policjant powiedział mu że jest pijany i ma iść, to ja bym poprosił o balonik (alkoholomierz)
Ogólnie dużo błędów logicznych w filmie było, chyba nikt by nie postąpił tak naprawdę w życiu jak ten Neil. Ogólnie po za tym film spoko, w niektórych momentach serce mi zaczęło nawet szybciej bić (film mnie wciągnął) ;]
Też tak poczułem, można było go zdzielić w łeb i potem w samochód i do domu. Ale z drugiej strony tacy "metromeni" mogą się zdarzyć.
Po pierwsze działamy w stresie, po drugie każdy inaczej by zareagował, po trzecie jaką masz pewność, że dziecko zostało w domu, a porywacz nie musi się kontaktować z nianią co pewien czas? Film ukazuję grę uczuciami zdradzającego męża, któremu nota bene zdrada przydarzyła się już drugi raz. Jak zwykle polski tytuł nie odzwierciedla tego co trzeba, "Butterfly on a Wheel" w wolnym tłumaczeniu (biblijnym) oznacza grę uczuciami. Reakcje męża były poniekąd sterowane przez żonę.
Obawiam się, że gdybyś na prawdę kochał dziecko i nie był pewny co się z nim stanie jak kolesia zaszlachtujesz to zachowywałbyś się dokładnie tak jak Neil. Inaczej przez własna głupotę i chęć zemsty na kolesiu mógłbyś stracić dziecko. A chyba nie powiesz mi, że to byłoby ryzyko wliczone... jak przy zwykłym hazardzie na przykład.
Pewnie, że siedząc bezpiecznie przed TV lub ekranem Neil wydaje się cieniasem, ale mogę się założyć że każdy kochający rodzic na jego miejscu zachowałby się tak samo.
Oczywiście mógłby się zdarzyć "męski" ryzykant, jak Mel Gibson w "Okupie" tyle tylko, że w życiu szanse na hollywoodzki happy-end są znacznie mniejsze niż w filmie :)
Dlatego dla mnie film jest rewelacyjny i to wcale nie pod kątem akcji czy sensacji (choć za te również wielki plus) ale pod kątem psychologii i sterowania uczuciami. Przede wszystkim bohaterów ale również widza.