Sluchalem audiobooka Molly's Game, ktory byl fantastyczny (nie wspominajac, ze byly tam rzeczywiste nazwiska).
Film? Ja takie filmy to w akademiku z kolegami nagrywalem. Gra totalnie sztywna. Dean (ktory tak na prawde nazywal sie Weirden) to byl socjopata chodzacy w najdrozszych garniturach, wpadajacy w furie. W filmie jest to jest jakis ciec zabrany z imprezy w garniturze z Vistuli na studniowke, ktory dobrze krzyknac nie potrafi. Molly to jest drzewo. Zero gry aktorskiej. Zero.
Posklejane to z tandetnych ujec, zrobione niskim budzetem... oczy krwia zalewa. Nie dalem rady nawet 20 minut tej pograzajacej sie coraz bardziej zenady przetrzymac.