Od razu zaznaczę, że nie jestem miłośnikiem "wyciskaczy łez", tym bardziej tych przeznaczonych dla młodzieży. Niemniej jednak "Gwiazd naszych wina" zainteresowała mnie ze względu na aktorkę grającą główną rolę.
Film opowiada historię 2 śmiertelnie chorych młodych ludzi, którzy mają być może ostatnią szansę na wielkie uczucie. Fabuła niezbyt oryginalna, ale opowiedziana dość ciekawie.
Mimo trudnej tematyki film jest optymistyczny. Wiemy, że historia ta nie może skończyć się szczęśliwie, a jednak film przekazuje nam, że uczucie Hazel i Gusa nie było czymś bezsensownym, że im samym dało chwile szczęścia. Film mówi, że należy cieszyć się chwilą i nie zapominać o swoich marzeniach, bo zawsze może spotkać nas coś wspaniałego, nawet niespodziewanie. Film mówi też o współczuciu i pomocy 2 osobie. Pokazuje, że śmiertelnie chorzy są normalnymi ludźmi, którzy mają swoje problemy, marzenia i uczucia. W jakimś stopniu oswaja nas też z chorobą, pokazuje czym taka choroba jest. Są to być może banały, ale w dzisiejszych czasach tak mało się o tym mówi, zwłaszcza w filmach dla młodzieży, że należy to docenić.
Jednakże największą zaletą filmu "Gwiazd naszych wina" jest Shailene Woodley w roli Hazel. Ta młoda aktorka znakomicie wczuła się w śmiertelnie chorą osobę i stworzyła prawdziwie autentyczną kreację. Jej Hazel to postać z krwi i kości. Ani przez chwilę nie wątpiłem, że oglądam śmiertelnie chorą osobę. Bardzo wiarygodna kreacja. Dobra jest też Laura Dern jako matka Hazel.
Co do wad filmu. Jest on zbyt przesłodzony. Wszyscy są tu tacy super, pomocni itp. Film jest też nierówny. W pewnym momencie tempo słabnie i film zaczyna nużyć. Mógłby być ciut krótszy. Do Shailene Woodley nie dopasował się także aktor grający Gusa. Taki nijaki, sztuczny.
Niemniej ze względu na wartości, jakie przekazuje i rolę Shailene Woodley jako Hazel wart jest obejrzenia.
6/10