Bell - świetny, to prawda (chociaż zaczyna wpadać do szuflady pt. zbuntowany nieszczęśnik, który tęskni za zmarłą matką), Edynburg - urokliwy, panie (Miles, Forlani) - piękne (i kto mówi, że Angielki są brzydkie?), historia - intrygująca (sytuacja wyjściowa - podobna do Hamleta, tylko odwrócona), klimat filmu - uwodzący widza. Ale mi osobiście przeszkadzało nierówne tempo filmu i asymetria w rozwijaniu postaci. Także romans między Hallamem i Kate był dla mnie zupełnie niewiarygodny - w każdym razie zaangażowanie Kate nie wydawało mi się realne (przez jakiś czas miałam wrażenie, że ten romans toczy się wyłącznie w wyobraźni Hallama). Ogólnie - film jak najbardziej do obejrzenia, choć brakło mu błysku geniuszu.
ze wszystkim się zgodzę - prócz niewiarygodności romansu. Hallam miał swoje powody by "popaść" w ten związek, ale Kate też - pojawił się ktoś, kto był nią zafascynowany, kto miał -dosłownie - na jej punkcie bzika. a, zważywszy na romans w jakim tkwiła wcześniej, prawdopodobnie tego jej brakowało - pożądania, nie tylko ciała, ale całej jej osoby, w czyichś oczach.
i nawet gdy poznała prawdę, nawet gdy wiedziała, że zainteresowanie Hallama może mieć co najmniej dwuznaczne podłoże, brnęła w to - być może ze swego rodzaju litością dla bohatera (np. gdy ubrała sukienkę jego mamy)