Coś co zapowiadało się na ironiczne, albo przynajmniej zabawne ujęcie tematu zakorzenionych w amerykańskiej popkulturze superbohaterów, okazało się jeszcze jednym odgrzewanym i zupełnie niestrawnym kotletem. Rzadko zdarza się, że film męczy mnie już od pierwszej minuty, zwłaszcza jeśli idzie o rozrywkowe kino mainstreamowe, którego dynamika teoretycznie pozwala przebrnąć przez wiele; tutaj jednak zawiodło właściwie wszystko. Kamera trzęsie się bardziej niż w "Nieodwracalnym", montaż uniemożliwia zobaczenie czegokolwiek, a lejące się z ekranu efekty komputerowe są średnich lotów. Scenariusz z kolei oferuje zachowawczy, oklepany i zupełnie nieśmieszny humor dla 12-latków, którym okraszona jest ta niezbyt ciekawie rozpisana, rozbijająca się na finiszu o wręcz bollywoodzki patos historia. Smutne, że amerykańskie kino rozrywkowe zabrnęło w miejsce, gdzie odbiorca musi albo wyłączyć wszystkie szare komórki, albo przynajmniej "poczuć się znowu dzieckiem". No chyba, że jest to po prostu dostosowanie się do potrzeb współczesnej widowni?