tym razem Rainer postawił na stuprocentowy dramat. I sądząc po opinii Marcineusza Zet - do niektórych serc przemówił. Mnie osobiście ten film nie poruszył, co nie znaczy, że mi się nie podobał.
To moje trzecie spotkanie z tym reżyserem, w sumie raczej udane. Film ciekawy, a to już dużo. Jednak w przeciwieństwie do "Milóść jest zimniejsza niż śmierć" i "Rio das Mortes" nie przychodziły mi tu do głowy żadne interpretacje. Baaa, nawet nie podejmowałem takich prób. film wydał mi się banalny. tzn od strony fabuły i jej znaczenia. Ludzi dramat, przedstawiony surowo, bez emocji. Coś pomiędzy realizmem i, podobno, brechtowskim teatrem, o którym za dużo nie wiem. Nie odczuwałem smutku ani przejęcia losami głównej bohaterki. Może nie wcale, ale prawie wcale. Ale na pewno jej losy m nie ciekawiły. Sens niektórych wydarzeń nie jest dla mnie do końca czytelny, podobnie jak (wstyd przyznać) znaczenie tytułu. Będę chyba musiał o tym jeszcze poczytać.
Wykonanie bardzo podobne do "Rio das mortes" - film wygląda na niskobudżetówkę, w sumie można by rzec, że nią jest. Fassbinder nie potrzebował dużo pieniędzy do realizacji swoich wczesnych obrazów.
Zabrakło mi tu hipnotyzujących momentów, które tak strasznie spodobały mi się w "Miłość...".
Nie jestem zawiedziony, ale oczarowany też nie.