Film na niedzielne popołudnie. Mało ambitny z niskim budżetem. W zarysie zgodny z historią, w szczegółach beznadziejnie słaby. Hannibal wszędzie walczy w pierwszym szeregu, bitwy w których ginęły tysiące po obu stronach, pokazane są jak starcia kilkunastoosobowych grup a zwroty typu Francja, Hiszpania – które zaczęły pojawiać się ponad 1000 lat po Hannibalu, królują w filmie na każdym kroku.
Pokazanie bitwy pod Kannami wypadło nieco lepiej, ale i tam wszystko jest od czapy. Wodzowie poszczególnych armii i skrzydeł dzielnie walczą pieszo w pierwszym szeregu, ani śladu rzucanych pilum – tej broni legionowa piechota pod Kannami nie ma w ogóle. Brak pilum rekompensuje jednak głos rzymskiego głównodowodzącego. Potencjał głosu ma większy niż Monika Górniak i jak krzyczy w tłumie siekących się 100 tysięcy ludzi – Posiłki! (sam w środku tej młócki dzielnie tnąc i rąbiąc) – to stojące kilometr dalej wielotysięczne posiłki – ruszają.
Galów w bitwie niewielu. Ich rola w utrzymaniu kartagińskiego centrum nie jest nawet zasygnalizowana. Niezorientowany widz patrzy na stojących miedzianoskórych z czarnymi kędziorkami i ani widzowi w głowie, że kartagińskie centrum trzymali głównie Galowie.
Dla mało wyrobionego widza, któremu nie przeszkadzają wszystkie te historyczno-realistyczne duperele i który spokojnie zaakceptuje w filmach współczesnego Abramsa czy T-72 z namalowanymi czarnymi krzyżami, udające drugowojenne Tygrysy i Pantery…
Ukojeniem natomiast jest fakt, że akcja toczy się wyjątkowo szybko a jedna scena goni kolejną. Słowem - jak w programach agenta Wołoszańskiego.
Jak dla mnie 3/10, ale odbiór filmu to na prawdę rzecz gustu a o gustach się nie dyskutuje i nie ocenia.
Pozdrawiam,
jabu