Newell nie utrzymał poziomu Columbusa i Cuaróna (kurczę, szkoda że reżyser WA nie zdecydował się wyreżyserować następnej części), ale też poradził sobie dobrze. Mam jednak uwagi. Czara Ognia jest zdecydowanie za mroczna jak na część, w której Voldemort się dopiero odradza. Zapoczątkowanie "tradycji" przypisywania Neville'owi zasług Zgredka. Ominięcie wielu ważnych wątków - spotkanie Harry'ego, Rona i Hermiony z Syriuszem w Hogsmeade. Nie wybaczę Newellowi, że ograniczył jego rolę do rozmowy w kominku tym bardziej, że w następnej części ginie. Brak kłótni Dumbledore'a z Knotem. Toż to był przecież ważny fragment w książce. Pokazuje jakim człowiekiem Knot był naprawdę. Jest to moment, w którym "drogi się rozchodzą", jak głosi nazwa rozdziału. Pocałunek z Cho - koszmar. Harry mógł chociaż położyć jej ręce na ramionach, a nie złączeni tylko ustami. I ten brak emocji, niby Cho płakała (nie ma jak płakać, gdy całuje się z chłopakiem), ale jednak jakieś to pozbawione emocji. Choć i tak ten pocałunek był lepszy od pierwszego buziaka (pocałunkiem tego nie nazwę) Harry'ego i Ginny w Księciu Półkrwi. Śmierć Cedrika mnie nie poruszyła, ale może tylko dlatego, że nie był jakoś znaczącą postacią.