Muszę przyznać, że idąc na "Hobbita' byłem trochę krytycznie nastawiony do tego dzieła.
I, niestety, nie pomyliłem się.
Początek dłużył się niemiłosiernie, cały zarys fabuły mogli zrobić w 15 minut, koniec końców zajęło to koło 40, początkowe dialogi były strasznie sztuczne i przewidywalne, a przedstawienie postaci na tyle tandetne, że nie chciało się oglądać.
Chwilę później Hobbit zachwyca nietuzinkową muzyką i dobrymi zdjęciami - przepiękne krajobrazy wyglądają jak żywe (może są prawdziwe?), a w istnienie krasnoludów aż trudno nie uwierzyć.
Nie mija pół godziny, a dochodzisz do wniosku, że bohaterowie są nieśmiertelni (nie rzucę przykładem, żeby nie spoilerować), cała "akcja" wydaje się tandetna, że raz jeden krasnolud może wyciąć w pień 100 goblinów, a drugim razem ma problem z zabiciem dwóch na raz.
Masakrują nas dość ciekawymi faktami. Niestety, niezwiązanymi bezpośrednio z historią. Dają nam tylko początek całkiem fajnej fabuły, która jednak ucina się w połowie.
Jest to nieprzejrzyste, niefajne i wzbudza pewien niedosyt... albo przesyt. Zanudziłem się nieziemsko.
Sam nie wiem co o tym myśleć. W niektórych momentach zachwyca, a chwilę później rzuca Cię na kolana i karze krzyczeć "Boże, dlaczego robicie takie głupoty w dobrym
filmie?!". Trylogia ma potencjał, ale pierwsza część według mnie odstaje nie tylko od LOTRa ale i od wielu filmów, także tych z fantasy.
A szkoda, bo seria ma potencjał.
Film raczej na luźne popołudnia, nie jest jakimś "must see" i do wybitnych dzieł należeć na pewno nie będzie.
Moja ocena to 6/7 - mimo wszystko polecam tytuł, bo niektóre momenty są nadzwyczaj fajne.
P.S Odniosłem wrażenie, że tytułowym bohaterem miał być "Bilbo Baggins", nic bardziej mylnego - Peter Jackson chyba nie celowo, ale uczynił głównym bohaterem Thorina, nie wiadomo czemu. A szkoda, bo to przecież Bilbo był jedynym hipkiem na planszy, z którym mogliśmy się zżyć.