Pierwsza rzecz - nie jestem, ani nigdy nie byłem jakimś zagorzałym fanem uniwersum LotR. Książki czytałem, filmy widziałem, podobało się, ale nic więcej. Gdy wkładałem płytkę z Hobbitem do odtwarzacza spodziewałem się niczego więcej niż miłej odskoczni, sympatycznego filmu z dużą dawką ,,epickości" oraz ładnych widoczków, pokroju oryginalnej trylogii. Dostałem... coś, co usilnie chce powielić sukces poprzedników, z miernym efektem, należałoby dodać. Mało jest w tym filmie elementów, które nie zostałyby spektakularnie zwalone.
- gra aktorska. O ile Gandalf, jak zwykle zresztą, spisuje się nieźle, to cała reszta wygląda na wziętą ze szkolnego kółka teatralnego. Bilbo jest skrajnie przerysowany, ani przez moment nie sprawił, żebym uwierzył w to co mówi, w to kogo gra, a uwierzcie mi - starałem się. Przez cały film widziałem w nim aktora, który w myślach mówi sobie ,,Okej, a teraz zagram zdziwienie", nie hobbita. Krasnoludów jest zbyt dużo, żeby w ogóle można było pokazać w filmie ich charakter, z wyjątkiem może jednej wyróżniającej cechy ala ,,jest gruby", ,,ma śmieszne wąsy" itd. Wyjątkiem jest tu Thorin, tyle tylko, że on nie gra, tylko chodzi po planie z miną człowieka cierpiącego na ostry przypadek zatwardzenia, nic więcej.
- efekty specjalne, które, o dziwo, są gorsze niż w LotRze. Zawsze byłem zdania, że rozwój efektów komputerowych jest dla kina bardziej zagrożeniem niż szansą, ponieważ ogromna większość reżyserów dostając do ręki komputer zupełnie traci jakikolwiek umiar. O ile w trylogii te efekty nie były aż tak przesadzone, nie czuło się tego efekciarstwa to w ,,Hobbicie" przekraczają one wszelkie granice przyzwoitości. Kicz wręcz wylewa się z ekranu, orkowie bardziej śmieszą i brzydzą niż straszą, kolory są skrajnie jaskrawe i nienaturalne, aż oczy od nich bolą. W efekcie tego wszystkiego te ,,monumentalne sceny akcji" nużyły zamiast przyciągać, nie mówiąc już o tym, że, z racji kiepskiego aktorstwa, nie czułem ani grama sympatii do przedstawionych postaci i niezbyt mnie obchodziło co się z nimi stanie.
- bezsensowne rozdrabnianie i przedłużanie na siły fabuły, byleby tylko starczyła na trzy filmy. Gdyby to zrobili z odrobiną wyobraźni, wpasowali je jakoś, to bym nie narzekał, w końcu nie mam żadnych powodów, by bronić ,,czystości" Tolkiena. Problem jest w tym, że są one wciśnięte tak chamsko i nienaturalnie, że aż wątroba boli. Sensowne przedłużanie oryginalnej fabuły - tak, przynudzające fillery - nie.
- Gollum... Niby technika poszła do przodu, niby komputery są coraz lepsze, ale tego pana zwalono dokumentnie. Nie chodzi mi tutaj o płynność ruchów, jakość modelu itd. Chodzi mi o jego mimikę - w sztuczności i przerysowaniu dorównuje ona panu Bagginsowi. Miał to być zdaję się taki popis: ,,E! Patrzajta jak nam Gollum miny zmienia", wyszedł kicz i zgrzytanie zębów.
- muzyka. Bo nie, nie damy bardzo fajnej muzyki z trylogii, zrobimy swoją, kompletnie bez jakiegokolwiek wyrazu. Stare motywy też się gdzieś tam przewijają, ale króciótko i nie za często.
Słowem - zamiast ładnego, sympatycznego filmu, przy którym mile bym się rozerwał dostałem chałę. Porządną, przypaloną chałę bez kruszonki. Filmu zdecydowanie nie polecam, szkoda na niego nerwów.