Grupa składająca się z 13 krasnoludów, czarodzieja i hobbita idzie zapolować na smoka.
Musiałbym zobaczyć jak "Smocze dziecię" (Dovahkiin) Rozprawia się sam z tym smokiem ;P
A nie wiem, chodziło mi raczej o stare gry komputerowe. W takim Baldurs Gate walka ze smokiem nawet przy udziale 6 zawodników to był serious business i spore wyzwanie. W Heroes of M&M rządziły niepodzielnie, dopóki katolickie lobby nie wymusiło wprowadzenia przepakowanych archaniołów. A teraz dzieciarnia gra w Skyrima i myśli, że wie coś o smokach.
Kolego... "A teraz dzieciarnia gra w Skyrima i myśli, że wie coś o smokach." jeśli masz na myśli mnie to wypraszam sobie takie zdanie o mnie... wychowywałem się na grach takich jak Icewind Dale, Diablo 1/2, Baldur's Gate itp. (oczywiście zanim miałem pc)
Ale muszę przyznać ci rację iż gry w dzisiejszych czasach są "dziecinnie łatwe"... takiego Obliviona przeszedłem chyba w 5 czy 6 godzin, Diablo III przeszedłem w dwa dni chyba.. a w takiego starego dobrego Icewind Dale potrafiłem przesiedzieć kilka tygodni lub miesięcy... wiele się zmieniło
Stare, dobre gry.. Gdzie one się podziały? Czas gry to pół biedy. Mnie Diablo III rozwaliło systemem rozwoju postaci, a raczej jego brakiem. Cholera, gdzie te czasy gdy kombinowało się, jak rozdać punkty, by mój Barb był lepszy od Barba kumpla? W "dwójkę" ludzie latami grali, a teraz co? A teraz mamy atak klonów różniących się jedynie przedmiotami.
Jeśli przechodzisz The Elder Scrolls w 6 godzin to trochę mijasz się z typem rozrywki tworzonej przez przez twórców gry.
Katolickie lobby wprowadziło anioły do gry komputerowej, żeby te anioły walczyły ze smokami, demonami i zabijały setki chłopów. Dobre, dobre.
W zasadzie to była mowa o zemście i temu podobnych banałach jeszcze przed wyjściem, acz konkretnego pomysłu na to, co robić dalej kompania chyba nie miała. Ot wychodzi charakter książkowych krasnoludów, dumnych, bitnych, ale jednocześnie zapalczywych i lekkomyślnych. Ile to razy Bilbo własnym sprytem musiał cała kompanię ratować z tarapatów? Nie sięgając do książki mogę od razu wspomnieć o akcji z beczkami i pająkach. Trochę zabrakło mi tego w filmie, acz nie oczekiwałem takiego przedstawienia postaci. Wszystko było by wtedy aż nazbyt naiwne i jednowymiarowe.
Co do polowań na smoki: w momencie rozpoczęcia się akcji Hobbita za wiele ich nie było, więc też nie były to istoty tak twarde, żeby nie dało się ich utłuc. Każdy smok przecież ma swoje słabe miejsce. O wiele łatwiej niż w takim Skyrimie, w którym bydlaka trzeba tłuc aż wreszcie nie padnie.
tu akurat będę miał podzielną uwagę... aczkolwiek można porównać Smauga z Hobbita do gierkowego "Aludina" ze Skyrima...
Alduina nie dało się pokonać "od tak" trzeba było wykonać wiele zadań i zdobyć cennych informacji (jak "smokogrzmot" itp.)
Tzn. że crossover? Fikiszcze się Panu marzy? Możem spróbować, nie takie rzeczy się pisało (fandomy, fandomy). ; - ) Trzeba byłoby znaleźć powód, dla którego Smocze Dziecię laduje w Śródziemiu, ale to się da załatwić, w końcu Iluvatar może być po prostu ichnim określeniem tego z Książąt Daedr, którego kieszonkowym królestwem jest uniwersum Tolkiena. Trudniej będzie rzecz wmontować w fabułę książki, ale, jeśli chodzi li i jedynie o miniaturkę od czapy, to można kwestię zbyć przerzuceniem całej akcji na SD i walkę ze smokiem (plus artefakt, który mu oczywiście Daedryczny Książę rzuci), a potem tylko scenka na zakończenie, ze zdumioną drużyną przecierającą oczęta, bo smoka ani widu, ani słychu, a skarby wcięło (w końcu za coś trzeba te domy, towarzyszy i żonę utrzymywać).
Pasuje wstępna linia fabularna? ; - ))
W sumie, Hobbit jako film wręcz nurza się w estetyce gier komputerowych (scena w kopalni, na przykład, że nie wspomnę o ogólnym... połysku graficznym), więc crossover całkiem zasadny. ; - )
i od razu nowy tytuł filmu... "Dovahkiin - Niezwykła podróż" o tym jak Smocze Dziecię dołączyło do 13 krasnoludów, czarodzieja i Hobbita tylko po to by ubić smoka (z powołania rzecz jasna) nooo i to jest kompania, 13 wojowników którzy będą walczyć z orkami,wargami czy innymi potworami, hobbita który jest dobrym kieszonkowcem, czarodziej który zawsze magią coś zdziała i kogoś do walki ze smokami lub do "oczyszczania" drogi (hah, już sobie wyobrażam scenę w filmie jak główni bohaterowie wpadają w zasadzkę goblinów...stwory już lecą w stronę bohaterów w celu schwytania ich i przyprowadzenia do króla... a tutaj Dovahkiin wstaje, otrzepuje się, porządny wdech iiii "fus RO DAH!" i proszę bardzo, droga oczyszczona i można iść dalej ;)
Stanęło by pewnie na tym, że wykorzystaliby okazję na wzbogacenie drużyny o postać żeńską. Ergo raczej była by znowu jakaś pani w stalowym staniku, który jak powszechnie wiadomo zapewnia świetną obronę korpusu. Może nawet ktoś postanowiłby przychylić się do uwag sporej części tłumu, która na wszelkie newsy informujące o rozpoczętych castingach na postacie żeńskie zaczyna jak mantrę powtarzać: "Megan Fox". Może nawet wsadzili by jakiś mocny comical relief by partnerował. Kto wie, może tego całego Szyję Le Buta z "Transformerów". Była by okazja do paru żartów na tle rasowym znanych z serii o wielkich robotach... W ogóle to myślę, że tak duży projekt powinien jednak reżyserować nie Jackson, a Michael Bay, człowiek o mocnej wizji artystycznej i zacięciu do kina akcji.
W całości jest ciekawy potencjał, może byłoby się pobawić w próbę przeniesienia na język literatury i skontrastowania mechaniki RPGów opartych na drużynie - niech i to D&D oraz milion pochodnych będzie - a systemu znanego z TESów. I bohatera, który dotąd walczył w pojedynkę, a tutaj nagle musi się odnaleźć w grupie. ; - ) Tak, potencjał na opowiadanie bardzo "meta" tu jest. ; - ))
W sumie, ciekawe, do kogo to wszystko jako "własność intelektualna" należy. Zwykle po sprawdzeniu okazuje, że i tak wszystko do jednej-dwóch firm, a wówczas można popuścić wodze fantazji! Myszka Miki, Lord Vader, Jack Sparrow, Avengersi z jednej strony, z drugiej Lara Croft, Kain z LoKa, Roy Mustang., że o bohaterach mang mniej znanych nie wspomnim, parada bohaterów z kolejnych Final Fantasy - Megan Fox po powiększeniu biustu na heroinę japońskiej popkultury się nadaje nieźle - a wszystko to w jednym domu. Ileż cudownie absurdalnej radości. Jako reżysera wolałabym wszakże Jessa Whedona.
Bay ma lepsze porozumienie z młodymi aktorami. Fox odeszła dopiero po dwóch filmach. No i film pozbawiony humoru toaletowego, psów kopulujących z nogami bohaterów, a przede wszystkim eksplozji nie miałby już takiego potencjału. Uważam także, że wszelkiego rodzaju pojedynki, walki, przepychanki winne być filmowanymi na modłę Bayowską - wszystko w dynamicznym CGI, dookoła eksplozje, a kamera lata jak zamarynowany w etanolu i obtoczony w koksie koliber. Co prawda dla widza jest to odpowiednik gibania kluczami przed oczyma, ale za to błyszczy się, jest dynamicznie i coś w tle wybucha. Oto przyszłość kina rozrywkowego!
"kamera lata jak zamarynowany w etanolu i obtoczony w koksie koliber" - chyba sobie gdzieś przepiszę i będę cytować przy ocenianiu filmów. Właściciel praw autorskich pozwala? ; - )
Pozwala, pozwala, we wszelakich dyskusjach na temat blockbusterów produkuje tyle powiedzonek tego typu, że do zbierania tantiem musiałbym wynajmować chyba z jakimś odpowiednikiem Zaiksu się skomentować, czy innych krwiopijczych osobników, których kadra składa się zwykle z byłych pracowników ZUSu zwolnionych za nadmierną bezwzględność.
"W sumie, Hobbit jako film wręcz nurza się w estetyce gier komputerowych (scena w kopalni, na przykład, że nie wspomnę o ogólnym... połysku graficznym), więc crossover całkiem zasadny. ; - ):
Rozumiem, że estetyka gier komputerowych ma tutaj wydźwięk pejoratywny. Oglądałem film 6 razy i wygląd filmu mi odpowiada (może za wyjątkiem króla Goblinów i czasami Azoga, który jeszcze nie jest tak dopracowany jak Gollum).. Reszta mnie nie razi, łącznie z komputerowymi dublerami, którzy byli używani, a których ja nie rozpoznaje w filmie oprócz sytuacji kiedy domyślam się, że tam mogli być użyci.
Ja też nie jestem specjalnie zwolennikiem komputerów, ale są dwa plusy większego użycia komputera w kontekście Hobbita: pierwszy, iż (pewnie mimochodem) podkreślają większą baśniowość filmu i drugi (o którym mówił Jackson w wywiadach) projektując postacie, zwłaszcza te złe i turpistyczne, nie jest ograniczony do kształtów narzucanych przez fizjonomię człowieka. Czyli jakkolwiek by się starał, kiedy mamy człowieka nawet w najbardziej wymyślnej charakteryzacji, to zawsze będziemy mieli układ oko -oko -usta. W przypadku efektów komputerowych, można zaburzyć tę symetrię.
To więc, że w Hobbicie jest więcej efektów komputerowych nie jest dla mnie argumentem, bo do klimatu tego filmu i jego estetyki pasują. To co może być problemem to spójność z trylogią pierścienia, dlatego w tym kontekście - ale tylko w tym - większe użycie komputerów może być uznane za minus filmu.
Osobiście przedkładam efekty ze starych Conanów nad obecne, ale jedno trzeba powiedzieć jasno: przez lata twórcy mieli ograniczenia w tym, co chcą stworzyć. Teraz nie mają i korzystają z tego na maxa. I dobrze.
Estetyka gier - nie, nie pejoratywnie. Tak samo jak nie jest dla mnie pejoratywnym określenie "estetyka/poetyka dramatu romantycznego" , można ją zrealizować dobrze lub źle, jak każdą. Jak pewnie każdy człowiek, który przy grach video dorastał, czuję instynktowną słabość do wszystkiego, co z tym nurtem związane (zwłaszcza, że jak uwielbiam gry, tak straszliwie nużą mnie filmy i seriale, i zdjęcia - jedyna dziedzina kultury, której nie mogę załapać). Taki już urok nostalgii. Ten tryumf gier, który obserwuję, jest dla mnie tryumfem medium lat dziecinnych. Czyli rzeczą emocjonalnie przyjemną, fascynującą i zawsze witaną z zadowoleniem (choć, oczywiście, "teraz to już nie robią takich gier jak dawniej!" ; - )). Moje podejście do estetyki gier jest nieuczciwie entuzjastyczne raczej.
Ale, estetyka to nie efekty graficzne, nie tylko. To po prostu pewien zespół cech formalnych czy prowadzenia formalnej strony utworu. Estetyka gier - jeśli wolno tego sformułowania używać tak swobodnie, kiedy wszystko powiązane z grami jest dość nowe i płynne - sposoby kręcenia ujęć, punkty widzenia, z jakich przedstawiane są wydarzenia, to wszystko sprawiało mi dużo radości w trakcie seansu.
Natomiast efekty i ten... połysk CG, faktycznie doprowadzał mnie do szału i uważam, że CG było nadużywane. Na pewno w celu wywołania efektu, o którym piszesz, tutaj się całkowicie zgadzamy. Ten zamysł twórców jest widoczny jak na dłoni, co zresztą wg mnie jest wadą, bo dosadność i walenie widza efektami formalnymi w łeb bywało - nie zawsze, ale bywało - wręcz okropne (muzyka, grafika i tekst scenariusza na raz, noż to nieznośne miejscami było; nie baśniowe, baśnie nie są patetyczne, tylko popkulturowe, ale taką niską warstwą popkultury). Sęk w tym, że dla mnie nadużyte CG nie jest ani baśniowe, ani straszne, zwłaszcza takie, jak u Jacksona, czyli idące w stronę "hiperrealizmu". Nie osiąga realizmu, bo nie jest z materii i to jednak widać, wobec czego wywołuje silniejsze wrażenie "sztuczności" niż np. animacja kreskówkowa czy dowolna inna, na wstępie rezygnująca z udawania realizmu. Niektórym ta sztuczność nie przeszkadza, innych bardzo razi (animatorzy to jakoś nazywają, swoją drogą); moment, w którym nawet światło księżyca musi być "podkręcane", a trawa oświetlona z każdej strony, by jaśniała niczym łuna, jest według mnie raczej kiczowaty i śmieszny niż baśniowy.
Da się też zresztą osiągnąć niesymetryczny układ w tradycyjnych technikach, po prostu tworząc figurki. Cała animacja, czy to lalkowa, czy to rysunkowa, się na tym opiera. Laleczka ork byłaby dla mnie straszniejsza i fajniejsza niż komputerowy ork - tutaj już kwestia wizualnych priorytetów i preferencji, do bólu subiektywna. Oczywiście, byłaby też droższa. Może coś przegapiłam, ale miałam wrażenie, że w większości przypadków najbardziej podstawowe układy były zachowane i rzecz była do zrobienia za pomocą tradycyjnych technik. Pewnie droższa, znowu.
Dla mnie efekt baśni to nie jest efekt realistyczny, tylko albo pójście w konwencję - bo w końcu baśnie są do bólu konwencjonalne i wymagają właśnie "uwierzenia" - i jej celowo podkreślenie albo po prostu przyjęcie z dobrodziejstwem inwentarza, jak w animacji/efektach tradycyjnych, albo jakiś celowy manieryzm (czy nawet proste uwzględnienie tego, jak działa percepcja, takie sztuczki, jak w baroku i renesansie - bo czasami trzeba coś zrobić mniej realistycznie właśnie, by dla widza było prawdziwsze). Większość widzów, wiem o tym, ma inne zdanie i dla nich PJ ten film zrobił. OK. Nadal uważam, że jednak przesadził i efekt artystyczny/estetyczny jest mierny. Starając się spojrzeć na rzecz ciut obiektywniej, bo czysto subiektywnie, to CG tak bardzo nie lubię, że nie podoba mi się zgoła nigdy.
W grach zresztą też mi ten styl graficzny przeszkadza, w tych nowych - mam pełną świadomość tego, że Skyrim czy najnowsze CoD ma technicznie lepszą grafikę niż Morrowind niż Final Fantasy IV czy pierwszy Rayman, dla mnie wszakże ta nowsza jest brzydsza, bardziej sztuczna, paradoksalnie, niż te rysowane piksele. Tam zwykle jakiś pomysł na konwencję wizualną był, a teraz się idzie w tylko realizm, zakładając, że to załatwi sprawę (oczywiście, celowo i haniebnie uogólniam, nie mam myśli gier niszowych ani indyków). Może jest jakaś prawda w tym, że sztuka jest tworzona dzięki ograniczeniom. Wolę też tradycyjne efekty specjalne - dla mnie Metropolis Langa ma lepsze efekty niż Avatar, ba! rysowane przezrocza wydają mi się mniej sztuczne niźli ten ostatni. To jest wszakże cecha osobniczna, mój gust, wiem, że sporo osób CG woli, więc staram się nie opierać na tym całej opinii o filmie. ; - )
(moment namysłu... z drugiej strony, to komputerowe cudo o Tekkenie albo Advent Children mniej mnie irytowały... aczkolwiek to jest z kolei ten typ CG, gdzie nikt nie oczekuje pełnego realizmu, tylko właśnie sztucznego świata gry, więc twórcy chyba podeszli trochę "manierystycznie" "fizyka będzie działać, jak zechcemy, realizmem wyglądu i włosów się nie przejmujcie, ale za to zróbcie coś, żeby się dało uwierzyć w te tkaniny i skórę"; w mojej subiektywnej ocenie to wyszło "lepiej", "ładniej", "spójniej" etc. niż Hobbit, Władca czy Avatar razem wzięci).