kuu.. w w tym filmie nie chodzi o ćpanie! tu chodzi o ludzi.. o tych ludzi, którzy mają uczucie niesamowitej pustki i muszą ją zapchać czymkolwiek, bo nie potrafią tak żyć. jedni wierzę w boga, inni wpierdalają piguły i chodzą na dyskoteki. i nie można oceniać, że jedni są lepsi. bo gówno prawda.. chociaż ci nie są szczęśliwi, albo może i są? ale jakoś inaczej - nie dlatego że coś zrozumieli tylko dlatego, że odechciało im się szukać. czysty, klarowny dystans do świata. pojebanie, anormalność, amoralność, żałość - pustka - tak jak i rodzina, miłość, dobroć, współczucie i pierdolony dom z ogródkiem. 'Choose Life. Choose a job. Choose a career. Choose a family. Choose a fucking big television, choose washing machines, cars, compact disc players and electrical tin openers. Choose good health, low cholesterol, and dental insurance. ten film ukazuje pewną, kurewsko przykrą sprawę o naszym życiu - że nie ma w nim rzeczy ważnych i ważniejszych. wszystko jest równie pojebane i bezsensowne.. niektóre rzeczy nie są chociaż nudne!
uśmiałem się na tym filmie niesamowicie.. do pewnego momentu, w którym zaczął mnie dołować. potem zobojętniał mi.. jak wszystko - wedle idei filmu
podobuje mi się ten komentarz:) film oglądałem dwa razy i chętnie jeszcze obejrzę najlepiej jak już zaopatrzę sie w dvd (90zł? :/ ) oj trochę to potrwa:)
hehe ja tak samo tzn z deca, ale lubię jak już film jest jednym z ulubionych mieć w kolekcji:)
no ja dostałem go nomen omen w Trafficu przy zakupie jakieś płytki, kompletnie za frajer...tylko, że zanim zdążyłem go obejrzeć to ktoś mi zajebał :/
nihilizm... źle mi się kojarzy, jakiś Szopenhauer, jakiś Nietsche... Po co? Po prostu: DOBRA ZABAWA!
Nietzsche to nie nihilizm wbrew pozorom. A co do filmu, cudowne podsumowanie kultury lat 90. Do tego polecam 24 hour party people- też o klubach ,ale zaczyna się dużo wcześniej bo w czasach Joy Division. A co do pieprzonego Dartha Vadera i Yody to coś w tym jest.
Kłóciłabym się o ten nihilizm. Świat dążący do samozagłady, degrengolada, przewartościowanie wartości. Owszem, może, ale świat w tym filmie wcale nie jest do końca relatywny...
Stawiałabym raczej na hedonizm - pojęcie dużo starsze i dużo skuteczniejsze w wypadku tego filmu.
Film zaczyna się od przedstawienia głównych postaci - każda ma jakąś paranoję, a weekendowa impreza wcale nie ma być na nią lekarstwem. Jest raczej rytuałem, postmodernistyczną, popkulturową papką na zapych świadomości. Terapeutyczna rola, jaką spełniła nie była zamierzeniem.
Przypadkowo zupełnie okazuje się, że nie jestem bardziej pojebana od innych ludzi w świecie, gdzie człowiek woli się przyznać do braku sumienia, niż do tego że mu nie staje przy ponętnej kobiecie.
I to mnie zajebiście cieszy.