Czy kogoś historia ta może zniesmaczyć, ktoś może się ''nią'' oburzyć, w kimś wzbudzi ona
wstręt? Być może, ba z pewnością tacy się znajdą, ale ja do nich na szczęście nie należę.
Czy zachowanie czwórki bohaterów zakrawa na skandaliczne i nie jest do przyjęcia? Dla mnie
jest tylko pogubieniem się w samotności i chęcią zaczerpnięcia żądzy, żądzy która przemawia
w jakimś stopniu przez każdego człowieka. Jednak tu te żądze skierowane zostały nie tam
gdzie być powinny. Ktoś się wyłamał, coś wymknęło się z pod kontroli, a zapanować nad tym
niełatwo.
Analizując ten obraz, już sam tytuł wydać się może ironiczny. Nie ma bowiem matek idealnych,
bo nic idealne nie jest, lecz czy przyglądając się Lil i Roz, zarzucimy im złe wychowanie synów,
patologię zachowań, brak miłości do jedynaków? Więc czy możemy je osądzać?
Film ten może wywołać w widzu lawinę różnych, mieszanych odczuć, a także szereg pytań na
które nic w ''Idealnych matkach'' nie będzie prawidłową odpowiedzią. Widz sam sobie musi
odpowiedzieć, dlaczego i czy to ma jakikolwiek sens.
Oczywiście konsekwencje czynów, których dopuszczają się bohaterowie, prędzej czy później
mogły być tylko jedne, czyli opłakane i to dosłownie.
Sama opowieść nie staje się przez to bardziej dramatyczna, a najzwyczajniej ...groteskowa.
Nie posiada ona konkretnych wyjaśnień, nie ma żadnej psychologicznej głębi, brak w niej
wyciągania jakichkolwiek wniosków. Jedyne co można wynieść z tego przedstawienia, to
zastanowienie się czy w ogóle warto posunąć się poza granicę moralności. Taką granicę.
Przyjaźń kobiet jak i ich synów, zostaje wystawiona tu na próbę. Lecz jak widać w końcowej
scenie, układ w którym się znaleźli w niczym im nie przeszkadza. Ich egoistyczne zachowanie
niszczy pod drodze prawdziwe uczucia osób, które są zaangażowane i dla których Ian, Tom, Lil
oraz Roz coś znaczą. Rozpadają się związki, wdziera się ból, może i sam wstyd, gorzki żal, ale
trwa to chwilami, bo i tak wszystko powraca, aby czworokąt mógł dalej spełniać swój
niepohamowany głód pożądania.
Synowie doświadczają czegoś nowego wiążąc się z dojrzałymi matkami, matki natomiast czują
się potrzebne mężczyznom, a także przeżywają po raz kolejny młodość. Do niczego dobrego,
poza seksem oczywiście, to nie prowadzi.
Sama fabuła wygląda jakby składała się z różnych klisz. Najlepsze jest pierwsze 30 minut
filmu. Zauważymy tu między innymi trudne decyzje, wypalone uczucia, powrót do przeszłości
wspomnieniami, przemyślenia na temat przemijania, ciszę, nostalgię, upływający czas i
ocean. Szkoda, że cała pozostała reszta nie idzie w tym właśnie kierunku, ale przecież to
ekranizacja opowiadania Doris Lessing, więc trzymać się trzeba książkowych treści.
Później zaczynają się zdrady, bicie się z myślami na ich temat (to tylko przebłyski),
nieporozumienia, oraz dziwne zachowania, zwłaszcza męskiej części bohaterów. Mowa o
synkach. Ale żeby nie było, nie chcę tu kogokolwiek przesadnie usprawiedliwiać czy osądzać.
Groteską jest odegranie się Toma na Ianie i swojej matce, w następstwie czego jeszcze
większą ''chamówą'' jest zniszczenie rodzin obu chłopaków przez wyznania Iana. Oba
młodzieniaszki są strasznie niedojrzali emocjonalnie.
''Idealne matki'' stają się w końcu taką melodramatyczną bańką mydlaną, a mój stosunek do
całej czwórki jest iście obojętny, a tego wręcz nie znoszę. No cóż, jakby nie patrzył mamy
przecież do czynienia z dorosłymi ludźmi.
Na plus zasługuje gra Naomi Watts oraz Robin Wright. Cała reszta jest tylko dodatkiem, tłem
do obu aktorek.
Sceny erotyczne bez większych rewelacji, bo są takie ukryte, paradoksalnie otulone tabu.
Parę pięknych ujęć, słoneczne plaże rodem z broszur turystycznych, oraz subtelna muzyka.
Jednak wszystko to jako całość prezentuje się dla mnie bez większego szoku, bez większych
emocji, jest takie przeciętne. Bez wahania wystawić mogę zaledwie 5/10.