Dziewięć miesięcy odwyku od spaghetti westernów to dosyć długo. Można przez ten czas stracić tolerancję na kicz i różne inne atrakcje oferowane przez włoskich twórców. Dlatego też pełen obaw zabrałem się do oglądania „Il tredicesimo è sempre Giuda”.
Film korzysta z konwencji kryminału, także mogę jedynie przedstawić sam początek historii, żeby zbyt dużo nie zdradzać. Otóż Ned Carter zaprasza dwunastu starych znajomych (głównie z czasów wojny secesyjnej) na swój ślub. Towarzystwo nie należy do szczególnie kulturalnych – poza obowiązkowym spożywaniem alkoholu, pojawia się również wzajemne ubliżanie i małe mordobicie. Sytuacja nabiera powagi, kiedy przyjeżdża dyliżans z martwą panną młodą i resztą pasażerów. Ned poprzysięga zemstę na sprawcy tej zbrodni, a wkrótce oczywiste staje się, że zdrajca ukrywa się wśród trzynastu niedawnych biesiadników.
Muszę przyznać, że bardzo się zdziwiłem, gdy zobaczyłem na stronie „spaghetti-western.net” prawie same negatywne opinie dotyczące tego filmu. Wynika to pewnie z faktu, iż opiera się w większym stopniu na dialogach i kryminalnej intrydze niż na samej akcji. Od razu rzuca się w oczy mały budżet, którym dysponował reżyser. Lokacje i scenografia są dosyć skromne, lecz mi osobiście wcale to nie przeszkadzało. Giuseppe Vari potrafił zrobić użytek nawet ze znikomej ilości pieniążków. Oglądałem kilka jego filmów i nie natrafiłem jeszcze na całkowicie nieudane produkcje. W „Il tredicesimo è sempre Giuda” pomaga właśnie solidna reżyseria. Najazdy kamery na postaci czy też przedmioty oraz niespieszne ujęcia przedstawiające miejsca akcji mogą się podobać.
Scenariusz posiada oczywiście mankamenty i uproszczenia, natomiast w bardzo ciekawy sposób podchodzi do motywu zemsty. Pojawia się trochę ironii i czarnego humoru, które pasują do tej opowieści. Jak zwykle w przypadku włoskich westernów nie jestem pewien, czy oglądałem pełną wersję filmu, ponieważ w niektórych momentach można odnieść wrażenie, że czegoś tu ewidentnie brakuje. Przy okazji ostrzegam, że angielski dubbing jest bardzo słabo zsynchronizowany. Muzyka pobrzękuje sobie w tle. Nie irytuje, ale nie jest z tych, które zapamiętuje się na dłużej. Scenarzysta nie popisał się inwencją, jeśli chodzi o finałową strzelaninę. Jednak widz otrzymuje satysfakcjonującą puentę historii, która ma odniesienie do pomysłowego tytułu.
Aktorzy prezentują przeciętny poziom. Możliwe, że niektórzy z nich to kaskaderzy zatrudnieni do normalnych ról. Wyjątkiem jest Maurice Poli, który wyróżnia się jakimś warsztatem aktorskim i rzeczywiście stworzył interesującą kreację. Twórcy sprytnie przedstawili trzynastu mężczyzn, tzn. sześciu jako odrębnych (anty)bohaterów, trzech jako braci Ross i czterech jako dawnych towarzyszy Neda z czasów wojny. Silną i niezależną postacią jest również kobieta, co wcale w spaghetti westernach nie było takie powszechne.
„Il tredicesimo è sempre Giuda” miał potencjał na coś więcej. Z takim budżetem i obsadą wydaje mi się jednak, że Giuseppe Vari wykonał bardzo dobrą robotę. Poza tym obraz powstał w 1971 roku, kiedy w gatunku zaczęły już dominować komedie posługujące się niezbyt wyrafinowanym poczuciem humoru. Mam słabość do nietypowych spaghetti westernów i nie lubię na siłę szukać w nich wad, jeśli zapewniają porządną rozrywkę. Film Variego spełnia to podstawowe założenie – jest skromną, po prostu dobrą produkcją.