Coś pięknego, dawno żaden film nie zaangażował mnie tak emocjonalnie. Kibicowałem Valentinowi w tych wszystkich jego życiowych potyczkach. Film łamie dużo konwenasnów. W Holywood by nie przeszło. No bo jak to tak, dobry ojciec i zła matka? Negatywnie przedstawiony homoseksualista, który nie dostaje praw do dziecka? To takie niedzisiejsze. Aż dziwnie się człowiek czuje, że tęskni za taką normalnością, po tym jak jest zalewany wszechobecną poprawnością polityczną. No ale to jest Meksyk, a Hollywood to wielce postępowy i tolerancyjny Zachód...