Nie wierzę, że stary Eastwood pozwolił, ba! przyłożył rękę do tych plastikowych udawanek. Efekt tego całego postarzania był tak sztuczny, tak nieprawdziwy, że aż śmieszny. To samo tyczy się 'romansu' głównych bohaterów. Ten film to istna parodia starości, parodia miłości, być może nawet parodia człowieczeństwa ;) Źle się dzieje, kiedy najpoważniejsze momenty w filmie są najśmieszniejsze. A tak jest właśnie w przypadku "J. Edgara".
Nie jest to oczywiście żaden gniot. Scenariusz, zdjęcia i muzyka są świetne. Do głównych bohaterów też nic nie mam. Dopóki grają bez masek...
Istna tragikomedia. 6/10
No rzeczywiście, masz rację. Scenariusz również nie zachwyca. Dialogi w tym filmie są bardzo słabe... 5/10
Masz rację, scena kiedy Tolson dostaje wylewu na wyścigach, przypatrzyłem się i nie byłem powalony charakteryzacją, J. Edgar dosyć im wyszedł, nie raził tak jak jego współpracownik.
O widzisz, a ja to odebrałem tak:
- stary Tolson - okropna charakteryzacja, wyglądał jak zombie-kosmita, za to głos pasował do wieku;
- stary Hoover - całkiem znośna maska i beznadziejny głos.
Obaj panowie zupełnie nie poradzili sobie z mimiką, gestykulacją, ruchami. DiCaprio przegiął w jedną, a Hammer w drugą stronę.
Myślę, że znacznie lepszym pomysłem byłoby po prostu obsadzenie w tych rolach aktorów starszych. J. Edgara mógłby zagrać Hackman, a Clyda Eastwood :) Założę się, że scena pocałunku przeszłaby do historii :D
wyglada na to ze bardzo trudno jest zagrac starośc(pomjajac faktycznie tragicza charakteryzacje)
Bo ja wiem... Pitt w "Ciekawym przypadku Benjamina Buttona" poradził sobie całkiem nieźle. Chociaż tam niby grało dwóch aktorów. Ale ten drugi też stary nie był, więc jak widać można.