Nie rozumiem do końca skąd aż tak kiepskie opinie. Zgodzę się, że Jones się nie
popisała. Sama realizacja również pozostawia wiele do życzenia. Ale pomysł, historia
oraz niektóre kadry, to jak dla mnie dość dużo tutaj, żeby powiedzieć, że film był "lepszy
niż niezły", czy nawet dobry. Muzyka była wspaniała, każdy to zauważa. Ja ogólnie
uwielbiam Cat Power, której The Greatest jakoś cały czas powracało, ale w większości
scen zupełnie mi ta muzyka nie pasowała. Znikąd się pojawiała i nie wiadomo gdzie się
nagle podziewała, ani tym bardziej do czego w ogóle była. Ale wracając do plusów. Nie
jestem przekonana, czy "romans" do końca określa film. Historia jest naprawdę ładnie
ujęta. Młoda, dobra i pewnie zbyt naiwna dziewczyna ze złamanym sercem próbując
uciec od własnej tragedii, po drodze trafia na cudze katastrofy. I to jedną przechodzącą w
drugą (samobójstwo Arniego staje się tragedią Sue Lynn, tragicznie pogrążona w
hazardzie Leslie wpada w inną tragedię, jaką jest śmierć ojca). A cała podróż, całe to
uczenie się życia i bycia kimś, ma oczywiście sens dzięki temu, że dziewczyna ma gdzie
wrócić. Trochę rozdarta i przestraszona, ucieka po to chyba tak naprawdę żeby móc
komuś zaufać i dać się tej osobie trochę lepiej poznać. Robi właściwie to, do czego nie
był zdolny Jeremy ciągle czekający na powrót kobiety, którą kiedyś kochał.
Może nie jest to jakiś bardzo ambitny dramat, czy choćby obyczajowy, ale na pewno nie
jest to tanie romansidło. A niektóre obrazy są naprawdę fantastyczne. :)