Znając co nieco twórczość Kar Waia, autentycznie bałam się obejrzeć ten film. Bałam się, że będzie za dziwaczny. Charakterystyczne dla Kar Waia zabiegi, do których przyzwyczaił nas przy swoich chińskich produkcjach mogły nie sprawdzić sie w anglosaskim klimacie. Niepotrzebnie się bałam. Mistrz to mistrz. W "hollywoodzkim" wydaniu jest łagodniejszy, mniej kontrowersyjny, bardziej dosłowny i komercyjny, ale broni się całkowicie. Po 10 minutach już chciałam żeby ten film sie nie skończył, żeby trwał jak najdłużej. To samo uczucie, że będę uczestnikiem wyjątkowej uczty filmowej, mam zawsze gdy zasiadam do "Spragnionych miłości".