"My Blueberry Nights" obejrzałem z trzech powodów – ze względu na Rachel Weisz, Natalie Portman, które uwielbiam oraz aby przekonać się czy genialni "Spragnieni miłości" byli tylko wyjątkiem w karierze Wong Kar Waia. Okazało się, że jednak nie byli choć nadal jest to mój ulubiony obraz tego reżysera.
"My Blueberry Nights" to dziwny film, ale miło się go ogląda. Momentami niestety trochę nudzi i za bardzo zwalnia, ale z pewnością warto przemęczyć się przez te gorsze momenty, chociażby po to by usłyszeć kilka naprawdę dobrych, interesujących i mądrych rozmów między bohaterami. Właśnie ciekawe dialogi, zawierające kilka wartych zapamiętania myśli są dużym plusem tego filmu. Kolejnym są aktorzy - w szczególności pojawiające się w epizodach - rewelacyjna Rachel Weisz i bardzo dobra Natalie Portman, oraz co mnie trochę zaskoczyło niesamowicie prawdziwy i przekonujący David Strathairn. Jude Law i Norah Jones jakoś mnie nie zachwycili, choć trzeba przyznać, że Norah poradziła sobie ze swoją rolą całkiem dobrze.
Film Wong Kar Waia mówi o rozstaniach, o stracie bliskich nam osób, o śmierci oraz o tym, że często nie doceniamy w swoim życiu tego, że mamy dobrych znajomych i zauważamy to dopiero po ich stracie. Nie jest to jednak obraz pesymistyczny czy dołujący. Ma o dziwo ciekawy, trochę melancholijny i podnoszący na duchu klimat.
7/10