idąc na ten film miałam nadzieje, że będzie to coś porządnego .. po 30min bylam znudzona jak nigdy dotąd na żadnym filmie. 1/3 ludzi z kina powychodzila przed czasem a bylo to ok 40 osob (z nudow liczylam..). nie polecam.
Ale to nie ma nic wspólnego z faktem, czy to film na walentynki czy nie. Ja byłam jedna z tych osób, które wyszły z filmu, bo byłam tak znudzona, że usypiałam i nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Może film i ma jakieś przesłanie, może i jest dobrze zrealizowany, może i ma piękne zdjęcia i zniewalająca muzykę- ale mnie to absolutnie nie przekonało! Strasznie nudny- co więcej, jest to pierwszy film, z jakiego kiedykolwiek wyszłam! Wytrzymałam nawet na "Od groba do groba" i "Udław się", przy czym oba filmy niespecjalnie mi przypadły do gustu. "Jagodowa miłość" wprawdzie nie równa się z tymi dwoma, jednak jeszcze nigdy nie oglądałam tak nudnego filmu. Wszystkie sceny były tak powydłużane, że aż nie mogłam powstrzymać się od ironicznego uśmiechu i zapytania:"ale po co?"
Nie musi się wszystkim podobać, ale ode mnie stanowcze "nie" dla tej produkcji!
Bo taki był rytm tej historii... zresztą nie zauważyłem wydłużania na siłę. Daj przykład.
Nie wszystko musi być montowane z szybkością teledysków albo strzelanki.
cały film jest jednym wielkim wydłużeniem.
problem z dawaniem przykładów w tym filmie jest taki, że się go nie pamięta, bo nie było żadnych scen które by zapadły w pamięć...
ziew. ziew. ziew.
zgadzam się :) jak dla mnie film wręcz "czarodziejski" i wciąga od początku do końca ....
Trzeba było iść na polską komedię romantyczną, idealna na walentynki. Nie trzeba myśleć i nawet słyszałem że przeklinają.. albo na film z genialnym aktorem- Stevenem Seagalem, na pewno by Ci się spodobał.
Zgadzam się film nudny świetna muzyka jedyny pozytyw tego filmu. Zdjęcia
też bardzo dobre i montaż ciekawy niestety historia bez tempa bez czegoś
co by przykuło do ekranu.
mi też ten film się nie podobał, ale to nie znaczy, że jestem fanką głupich komedii romantycznych.. bardzo lubię ambitne dramaty, zdjęcia czy muzyka są dla mnie dodatkiem do dobrej historii,tutaj muzyka poza jedną piosenką, która muszę przyznać jest po prostu boostaka, nie podobała mi się,(wolę pidżamę:p) zdjęcia były ładne,ale to.. za mało.. kurka znani aktory, znani ba nagrodzeni, reżyser podziwiany.. Niech mi ktoś powie co was tak ujeło w tym filmie w samej historii czy była ona oryginalna? dowiedzieliście się z niej co was zadziwiło? dużo z Was piszę po prostu piękny.. why? :)
Zupełnie błędne podejście wg mnie. Czy każdy film musi być zlepkiem absurdów albo zaskoczeń, żeby móc mówić o dobrym scenariuszu?
Może nie powinienem tego robić, ale nie mogę się powstrzymać: a czego dowiedziałaś się albo co Cię zadziwiło w historii Bridget Jones (dwa z listy Twoich 4 ulubionych filmów)? Czy naprawdę uważasz Dzienni Bridget Jones za szczyt oryginalności w porównaniu z JM? Wg mnie to by było trochę zbyt odważne :)
"Bo taki był rytm tej historii... zresztą nie zauważyłem wydłużania na siłę. Daj przykład.
Nie wszystko musi być montowane z szybkością teledysków albo strzelanki. "
Hm... to była prawie każda scena. Kadr na twarz- i mamy pięć minut z głowy. Kadr na na usta Norah- kolejne pięć minut z głowy. Kadr na twarz David Strathairna- uu, tu chyba było więcej niż pięć. :P
Nie chodzi o to, by to była "teledyskowa strzelanka". Niektórym się nie podoba taki rodzaj filmów. I bez względu na to, czy film obejrzałabym na walentynki czy nie, zdanie miałabym takie same, bo niestety niecierpięwalentynek i nie nastawiałam sie na ogladanie komedii romantycznej żeby było tak "słiiiitaśnie w walentynki". Ratuj się kto może O.o
Może reżyserowi zależało po prostu, żeby w trakcie tych kadrów trochę sobie podumać, zastanowić się, może wpaść w refleksję, a nie tylko myśleć "a ciekawe czy ona do niego wróci do tej kawiarni", bo koniec tej historii był znany od jej początku i nie o ten koniec w filmie chodziło.
Rytm był świetny. Momentami dłuższe ujęcia twarzy, a zaraz dynamiczne i szybko cięte kadry na jaguara. Chwilami w powolnym romantycznym tempie, a chwilami szorstkie 12 klatek na sekundę.
Wg mnie popis kunsztu filmowego.
masz nierówno w głowie ;-)
kunszt filmowy to jest w filmach Lyncha, Pollacka czy Kubricka.
tutaj jest silenie się na artyzm i nieumiejętne prowadzenie akcji.
Nie zapominajcie też, że cały film w założeniu jest jazzujący - czasem chaotyczny, czasem ambientowy, czasem rytmiczny, czasem poszarpany :)
Dziennik Bridget Jones jest po prostu świetną komdią romantyczną, w ogóle dobrą komedią, wszystko mi się tam podoba (najbardziej Colin Firth, nie śmiejcie się z tego proszę:p). Jak oglądałam pierwszy raz ten film nie miałam pojęcia, że to jest na podstawie "Dumy i uprzedzenia" i chyba też pierwszy zdziwiłąm się wyborem głównej bohaterki (w tego rodzaju filmach:) DBB to nie jest film, który ma nas czegoś uczyć, to pewnie sama/sam wiesz.. Wg mnie też zrobienie dobre komedii i dobrego dramatu jest często równie trudne..
Analogicznie: Blueberry Nights to nie jest film, który każdego ma czegoś nauczyć. Jeśli wyniesiesz coś z niego bezpośrednio - fajnie. Jeśli wyniesiesz coś z niego samemu zagłębiając się w refleksji - jeszcze lepiej. Jeśli nic z niego nie wyniesiesz i do myślenia nad niczym Cię nie skłania - podziwiasz dźwięk, obraz, montaż. To jest główne zadanie filmu.
Romanse zazwyczaj niczego nie uczą. W ogóle filmy zazwyczaj nie uczą, najwyżej kogoś skłonią do refleksji, a innego nie. Z drugiej strony każdy film czegoś uczy. Nawet najbardziej kretyński film świata (na myśl przychodzą mi teraz produkcje Toma Greena ;) ) uczą, że są na Ziemi zachowania, zdarzenia i myśli tak idiotyczne, że można się przy nich czuć Mistrzem Mensy :)
Czy stary filozof, mędrzec świata ma skreślić wszystkie filmy, jakie może obejrzeć, bo niczego go one nie nauczą?
Mnie ten film nauczył patrzeć jazzowo-surrealistycznie oczami reżysera na zwykłe ulice, zwykłe neony, zwykłe samochody.
Może zrobić film tylko o lesie czy górach, morzu dodać ładną muzykę i zachęcać ludzi do wybrania sie do kina - dla ładnej muzyki i zdjęć... Do mnie to nie trafia, ale oczywiście rozumiem,że można sie tym zachwycać (wiem jestem łaskawa:p) myślałam, ze po prostu jakieś ważne przesłanie mi uciełko, czegoś tam nie zrozumiałam, bo film jeden z gorszych jakie widziałam - a tyle pochwał zebrał..
:)
Od siebie mogę dodać, że na pewno umknęło Ci przesłanie. Choćby to najoczywistsze, bo wypowiedziane przez główną bohaterkę.
Hmm.. to jakie jest to przesłanie? jedyne jakie przychodzi mi na myśl to (wprawdzie nie wypowiedziane chyba przez nią)"spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą" - tyle powiedzmy mogłabym dla siebie wynieść z tego filmu.
No widzisz... jednak coś Ci świta.
Sam fakt, że tyle się nad tym filmem zastanawiasz jest chyba na jego korzyść, prawda? :)
Czasem na drugą stronę ulicy trzeba przejść najdłuższą drogą.
No nie powiem, trochę się zawiodłam filmem, ale wcale nie był taki zły. Ja go ogladałam w domu, trochę przysypiałam, ale jednak film nie taki tragiczny. Do kina pewnie na niego bym nie poszła, szkoda by mi było kasy.
Film znośny.
Niestety to najsłabszy film Kar Waia. Pomyłka. Nieciekawie zagrany (Jones naprawdę słabiutka), dialogi banalne aż do bólu. Koleżanka, której sławiłam Kar Waia jako geniusza, zasnęła jakoś w 2/3 filmu i obudziła się pod sam koniec. Niestety nie mogę jej winić...
Dziwne, bo z tego, co słyszałem, to i tak jeden z dynamiczniejszych jego filmów. Jak mogłaby nie zasnąć na reszcie? :)
Dla uważnego i wymagającego widza dynamika filmu nie ma za wiele wspólnego ze "stopniem uśpienia". Niestety zgadzam się z Migotką, że to najsłabszy film Wong Kar Wai (przynajmniej z tych, które widziałam). My Blueberry Nights bardzo mnie zawiodły. Pretensjonalne dialogi, które mogłam z ledwością znieść, niezwykle kiczowate metafory (od placka jagodowego poczynając) i bardzo słaba Norah Jones. Rzeczywiście dobre zdjęcia, ciekawy montaż i przyjemna muzyka, które nadały temu filmowi momenty (niestety tylko momenty) stylu i nastroju. Poza tym całkiem niezła Natalie Portman. Jednak z żalem stwierdzam, że to nie wystarczyło, żeby uratować w moich oczach ten film. Mam wrażenie, że aspirował do miana 'głębokiego i refleksyjnego', ale takim mogłabym go nazwać tylko w kontekście komedii romantycznych (a i tak z trudem, bo uważam, że był niestety pretensjonalny i kiczowaty), bo na pewno nie wielkiego kina.
film rozkręca się bardzo powoli,.,. wynudziłam się jak mops - ale jedno trzeba mu przyznać - świetna muzyka i jak zwykle niezawodne kreacje aktorskie.,.,
film był dla mnie niesamowity. Uwielbiam Norah Jones i Jude'a Law, podziwiam Natalie Portman. Film był dla mnie zaskakującym przeżyciem. Był lekki a zarazem głęboki, marzycielski... Historia nie jest banalna, choć składa się z pozornie banalnych kawałków (ciasta jagodowego?). Muzyka świetna, bardzo klimatyczna. Bardzo zmysłowy. i to przesłanie o zamykaniu pewnych rozdziałów w swym życiu... 9/10, nie mogłam inaczej. Myślę, że jeszcze nie raz do niego wrócę (na pewno z ciastem jagodowym pod ręką...)
Pracus i Francoise - oddaliście całkowicie mój nastrój. Piękny film drogi. Podskórny, jazzujący (brawo za określenie!), prosty i zarazem niebanalny. Tyle zawsze zostawiamy na później, tak trudno jest wybrać dłuższą drogę, tak ciężko zmusić się do zatrzymania życia w pędzie i skupienia. Najchętniej spakowałabym się i wyjechała, by dojrzeć. Dojrzeć wewnętrznie i dojrzeć co we mnie i wokół mnie. Dlaczego zostaję?
A najwspanialsze były fragmenty absolutnej ciszy! Film idealny do małego kina, gdzie nikt nie zachrupie popkornem.
Przepraszam Was, ale ja akurat chrupałem.
Często chrupię. Podobno przeżuwanie stymuluje mózg :)
dorzucę że jest to film ciągnący się i z utęsknieniem czekałem na zakończenie. W kązdym razie w ogólnym rozrachunku jak dla mnie przeciętny film ale nie najgorszy...
oprócz charakterystycznych dla tego reżysera cudownych ujęć, film nie wnosi nic. mnie najbardziej razi nijaka gra głównej bohaterki - panno Jones, śpiewasz pięknie, ale nie graj więcej w filmach.
Ten film nie jest totalnym dnem. W zasadzie jest bardzo mało filmów, którym można by w ten sposób wyróżnić. Film jest oparty na dość dobrej historii lecz scenariusz do niej jest już zły. Gra aktorska - cóż, Portman ciut podźwignęła całość, ale poza tym bardzo się zawiodłem. Jude Law grał na siłę, podobnie Weisz, Portman chciała się czuć i nawet jej to wyszło, chociaż przy scenie w barze miałem już dość. Film jest po prostu słaby. Wong chciał przenieść azjatyckie historie do amerykańskiej rzeczywistości i mu nie wyszło.
totalne DNO!! ludzie tak sie nudza na tym filmie ze poprostu z kin wychodza zeby sie uratowac przed nuda i zasnieciem!!! BLEEEEEE
Co do fabuły to nie tak strasznie, coś tam niby było, o poszukiwaniu siebie itp., ale zbyt oryginalna to nie była :). Obejrzałem ten film głównie ze względu na Nore Jones, którą uwielbiam i tu się zawiodłem. Zdecydowanie wole jak śpiewa, grała niesamowicie sztucznie i tak jakoś mało wyraziście, gdyby ktoś mnie spytał jaki charakter miała główna bohaterka, nie wiedziałbym co odpowiedzieć. Plus dla niej taki, że się nie rozbierała, tego to bym już całkiem nie zniósł :). Generalnie 6/10, ale tylko dlatego, że to Norah :).