EUGENE.
Jak mam na imię?
ROSIE.
Przejmujący film o utracie kontroli, utracie świadomości.
Przerażający w tym jak bardzo jest przekonujący. Bardziej nawet niż pierwowzó Johna Frankenheimera ("PRZEŻYLIŚMY WOJNĘ").
Niezwykle zniuansowany (wątek seksualny MERYL STREEP-LIEV SCHREIBER, szaleństwo JEFFREYA WRIGHTA).
No i sceny pomiędzy DENZELEM WASHINGTONEM, a KIMBERLY ELISE,
czyli EUGENE/ROSIE. Wywołują ciarki.
WIELKIE KINO. Wielkie, bo mądre, a to dzis prawdziwa rzadkość.
JONATHAN DEMME przyzwyczaił nas już, że nie może nie skłonić do refleksji.
Zrobił to znowu.
10/10
Jeśli spodobał Ci się motyw ugruntowywania podprogowego, polecam powieść Deana Koontza "Nocne dreszcze". Tam jest to opisane dokładniej i mocniej, a gruntowaniu subliminalami zostaje poddane całe miasto