PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=106416}

Kandydat

The Manchurian Candidate
6,8 24 418
ocen
6,8 10 1 24418
6,3 7
ocen krytyków
Kandydat
powrót do forum filmu Kandydat

listen...

ocenił(a) film na 5

Są takie filmy, które się nie starzeją, po których nie widać upływu czasu. Których sposób kręcenia, przedstawienia danej
historii prawie zupełnie nie różni się od tego, jakim obecnie posługują się filmowcy. Filmy, choć zostały nakręcone wiele lat
temu, mamy wrażenie, że powstały dosłownie niedawno. Filmy, które i dziś robią tak duże wrażenie jak kiedyś. Ten film taki
niestety nie jest. Co więcej jest z nim zupełnie na odwrót. Bo choć „Kandydat” został nakręcony w 2004 roku, czyli
stosunkowo niedawno, to podczas seansu miałem wrażenie jakby powstał we wczesnych latach dziewięćdziesiątych. Jego
sposób prowadzenia akcji i filmowania jest jakby cofnięty w czasie. Zamierzenie, niezamierzenie nie mam pojęcia, wyszło to
jednak fatalnie.

Nie zwróciłbym uwagi na ten obraz, gdyby nie udział w nim mojej ulubionej aktorki – Meryl Streep. Meryl gra tutaj niezwykle
despotyczną i kontrowersyjną panią senator Eleanor Shaw, matkę kandydującego na urząd vice prezydenta senatora
Raymonda Shaw (Liev Schreiber), który w latach dziewięćdziesiątych był na wojnie w Kuwejcie i wrócił z niej jako bohater
narodowy, ratując z zasadzki swoich współtowarzyszy. Po latach jeden z nich (Denzel Washington) zaczyna miewać sny
mówiące o tamtym okresie z których można wywnioskować, że prawda nie jest do końca taka, jaką przedstawiło ją wojsko w
oficjalnej wersji wydarzeń. Żołnierze mieli zostać bowiem wg niego poddani praniu mózgu, przez które zapamiętali tamte
wydarzenia w inny sposób, a Raymond niezasłużenie został bohaterem. Nikogo chyba nie zdziwi jeśli napiszę, że Meryl gra
tutaj perfekcyjnie i za każdym razem gdy pojawia się na ekranie, napięcie gwałtownie się podnosi, a film nabiera rumieńców.
Oczywiście nie jest to jej najlepsza, ani nawet jedna z lepszych ról, ale i tak Meryl na tle współczesnych aktorek, grając nawet
na dla siebie średnim poziomie, osiąga wyżyny aktorstwa. I w gruncie rzeczy tylko o niej mogę w recenzji tego filmu pisać tak
optymistycznie.

„Kandydat” to strasznie dziwny film. A przynajmniej dla mnie okazał się być raczej ciężkostrawny i trudny w odbiorze. Jakoś w
ogóle nie byłem w stanie wciągnąć się w opowiadaną przez twórców historię. Strasznie denerwowały mnie liczne najazdy
kamery na twarze bohaterów lub na ważniejsze w danej chwili przedmioty. Denerwowały mnie na siłę szokujące i
udziwnione sceny snów oraz cały ten pojawiający się co jakiś czas wątek z eksperymentami na żołnierzach i szalonym
naukowcem, wyjętym jakby z komiksu. Wątek ten jest jakby wyciągnięty z zupełnie innego filmu i kompletnie nie pasuje do
pozostałej całkiem poważnej części tej produkcji. Bo cały czas przeplatają się tutaj dwie historie – jedna byłego żołnierza,
który na własną rękę dochodzi prawdy o tym co się wydarzyło kilka lat temu oraz druga, młodego senatora i jego matki, którzy
są rządni władzy. Sęk w tym, że nie potrafią się one ze sobą płynnie przenikać, nie zazębiają się ze sobą na tyle sprawnie, by
dało się tę produkcję przyjemnie oglądać. Jedna nie pasuje zupełnie do drugiej, za mało w nich dynamiki, napięcia, które
podkręcałoby akcję i przykuwało nas do ekranu. Całość jest natomiast momentami naciągana, przekombinowana, a w
długim bo ponad dwugodzinnym scenariuszu znalazło się też sporo dziur.

I choć teoretycznie od pierwszych scen towarzyszy nam zagadka, to mało w tym filmie jest napięcia. Wiadomo bowiem od
samego początku, że bohater który coś podejrzewa będzie mieć w końcu rację pomimo, że jego podejrzenia są strasznie
dziwne i nieprawdopodobne. Bo choć zachowuje się jak wariat to gra go przecież Denzel Washington, więc automatycznie
musi być on „tym dobrym”, jakkolwiek dziwaczne jego przekonania by nie były. Brakuje ponadto w tym filmie jakichś
większych niespodzianek, zaskakujących zwrotów akcji. Historia posuwa się niespecjalnie szybko bez jakichś zaskoczeń,
dążąc cały czas w raczej określonym kierunku. I dopiero końcówka trochę przyspiesza, podkręca niezbyt wysokie napięcie i
jest ciekawsza niż poprzednie wydarzenia, choć niestety za logiczna już nie. Ponadto została trochę zepsuta przez dodaną w
tle piosenkę, która zamiast muzyki ilustracyjnej towarzyszy nam w ostatnich scenach filmu i zamiast jeszcze bardziej
budować napięcie, wprowadza tylko niepotrzebną zmianę klimatu i ani trochę nie pasuje do rozgrywających się na ekranie
wydarzeń. Zdecydowanie zmarnowany potencjał.

5/10

ocenił(a) film na 10
milczacy

- Pamiętasz mnie? Ben! Pamiętasz mnie? Jak mam na imię? Imię?!
- EUGENE...

Przejmujący film o utracie kontroli, utracie świadomości. Przerażający w tym jak bardzo jest przekonujący. Bardziej nawet niż pierwowzór Johna Frankenheimera (dość fantasmagoryczny choć znakomity, mający inne zalety "PRZEŻYLIŚMY WOJNĘ"). Niezwykle zniuansowany (wątek seksualny MERYL STREEP-LIEV SCHREIBER, szaleństwo JEFFREYA WRIGHTA).
No i sceny pomiędzy DENZELEM WASHINGTONEM, a KIMBERLY ELISE, czyli EUGENE/ROSIE. Wywołują ciarki.
Wielkie, bo mądre kino, a to dzis prawdziwa rzadkość.
JONATHAN DEMME przyzwyczaił nas już, że nie może nie skłonić do refleksji.
Zrobił to znowu.
10/10

milczacy

wypracowanie gimbusa pt. 'ten film jest be'. płacą ci za to, czy co?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones