Prosta, trywialna, naiwna, przewidywalna opowieść o miłości, determinacji a przede wszystkim o tym, że dobro zwycięża zło. Ale jakże przy tym satysfakcjonująca, dająca odskocznię od szarej, brutalnej rzeczywistości. Temat który nigdy się nie zestarzeje, podany w nowej formule, wsparty znakomitymi kreacjami Chana i Smitha (nie mogłem uwierzyć że to ten sam dzieciak który był zdecydowanie najsłabszym punktem i tak miernego "Dnia w którym zatrzymała się ziemia") i wspaniałą, patetyczną muzyką Jamesa Hornera (obok Zimmera i Jablonsky'ego to zdecydowanie na tą chwilę najlepszy kompozytor).
Może po prostu potrzebowałem takiej bajeczki, żeby choć na chwilę powrócić do krainy dziecięcych marzeń, nie wiem. Tak czy inaczej, przymykam oko na jakiekolwiek niedoskonałości tego filmu i polecam każdemu fanowi bezpretensjonalnej rozrywki. 9/10 ode mnie.
I jeszcze jeden kawałek z soundtracku
http://www.youtube.com/watch?v=o1sQ5jwsYbI
od 6 minuty zaczyna jaja urywać ;)