"Karbala" to jeden z nielicznych współczesnych polskich filmów wojennych, ba! Jedyny taki, którego akcja rozgrywa się w ubiegłej dekadzie. Realizatorzy dobrali świetnie lokalizacje, muzyka podkreśla umiejętnie odpowiednie momenty, niestety są w tym filmie naprawdę udane sceny i tylko sceny. Całość kuleje tak jak język angielski amerykańskich żołnierzy zaprezentowanych w dziele Krzysztofa Łukaszewicza. Najbardziej zapamiętałem scenę gdy niejaki O' Malley (piszę tak jak słyszałem) twardym angielskim odpowiada na pytanie jednego z polskich żołnierzy. Inne kiksy to nadużywanie zwrotu "City Hall" polscy żołnierze między sobą mówią w kółko: City Hall, City Hall, City Hall, czy ten zwrot nie ma czasem polskiego odpowiednika w słowie: Ratusz ? Serio? Film Krzysztofa Łukaszewicza stara się być bardzo amerykański, flaga polska podziurawiona przez kule, postrzępiona i zapatrzony w Nią Kapitan Kalicki (Bartłomiej Topa). Z początku myślałem że tak dobra firma jaką jest Krzysztof Łukaszewicz da widzom naprawdę solidne kino, niestety o ile doskonale radzi sobie w kinie społeczno - politycznym o tyle poetyka kina wojennego to już nie Jego świat. Zadziwia ilość koproducentów (nawet i Bułgaria!) i słaby efekt końcowy, poza tym: po co teraz w polskim kinie kino wojenne opowiadające o Bliskim Wschodzie? Wielu reżyserów zabiega o realizację produkcji na temat Żołnierzy Wyklętych a Polski Instytut Sztuki Filmowej twardo daje odpór tym prośbom i wybiera czy to dzieła pokroju "Karbala" czy "Ojciec" naprawdę coś trzeba przedsięwziąć z Tą instytucją bo nie służy polskiej kulturze dodatnio.