Uważam ten film za ARCYDZIEŁO, a niewielu filmom przyznaję to miano. Bardzo niewielu (co każdy łatwo może sprawdzić na moim profilu). I wiem - w przeciwieństwie do większości użytkowników Filmwebu - co oznacza słowo "arcydzieło".
Dlaczego więc moim zdaniem "KillBill" to arcydzieło?
Bo:
1) Reżyserowany jest z żelazną logiką i konsekwencją.
2) Jest niezwykle spójny koncepcyjnie.
3) Wykazuje się wielką dbałością o najdrobniejsze szczegóły.
4) Ma własny, nieprzeciętnie oryginalny styl.
5) Korzysta z całego dotychczasowego dorobku kina i nawiązuje do niego.
6) Nawiązuje dialog z widzem.
7) Ma przyciągającą magię i urok.
8) I co najważniejsze - ma sporą nutę autoironii.
To są ogólne hasła. Ich pełne uzasadnienia znajdują się już jednak w Filmwebowych recenzjach, dlatego nie chcę powtarzać pełnych argumentów i podawać przykładów.
Każdy, kto kocha filmy, uważa się za kinomana pełną gębą, powinien dostrzec to "coś" w "KillBillu" - ten urok, te liczne nawiązania, gry słowne, gry stylem. To film będący kwintesencją filmu, najbardziej filmowy ze wszystkich filmów (jak zapewne ująłby to najmądrzejszy z filozofów - Kubuś Puchatek).
Ciekaw jestem, jak prawdziwi kinomani oceniają ten film i jakie są ich argumenty "za" lub "przeciw". Bo tu raczej nie może być mowy o ocenach pośrednich - albo widzi się "to coś", albo nie, ale wtedy w filmie nie pozostaje już nic.
Prosiłby zwykłych "krzykaczy" o powstrzymanie się przed wygłaszaniem swojego zdania w tym wątku. Zależy mi na opiniach osób, które mają coś do powiedzenia i potrafią swoje zdanie uzasadnić.
3)tutaj bym się kłócił, ale film oglądałem tylko raz, więc cięzko mi będzie postwaić mocne kontrargumenty;)
5)tutaj natomiast kłócić się nie będę, bo kompletnie się z tym zdaniem nie zgadzam, a to dlatego, że nie da się w jednym filmie nawiązać i korzystać do CAŁEGO dorobku kinowego, domyślam się co miałeś na myśli i sądze że lepsze i 'bezpieczniejsze' byłoby określenie "czerpie garściami z dotychczasowego dorobku kina"
6)a jaki to dialog nawiązał z Tobą ten film? ;]
Ja wystawiam 7,5/10, jak zobacze ponownie to może zmienie ocene, ale raczej na wyższą niż niższą.
pozwole sobie przytoczyć moja wypowiedź z innego tematu:
Fabuła filmu nie porywa, jeszcze ta krew... o ile w 'kreskówce' można scierpieć te hektolitry, o tyle w 'filmie' już to według mnie nie uchodzi. To co mi się podobało, to właśnie wplecienie filmu animowanego, sceny walk ( szczególnia ta z 'małą' dziewczynka z kulą na łańcuchu) i .. katany ;]. Ogólnie film jest (bardzo) dobrze wyreżyserowany i rzeczywiście ma jakąś magię i urok. Lubię czasem obejżeć film, żeby się odmóżdżyć, jednak bardziej ( ku mojemu naprawdę dużemu zaskoczeniu) spodobał mi się Shoot'Em Up, według mnie Kill Bill pod względem zdjęć, montażu i frajdy wypada trochę lub nawet troszkę gorzej.
> 5)tutaj natomiast kłócić się nie będę, bo kompletnie się z tym zdaniem
> nie zgadzam
Oczywiście jestem tu na straconej pozycji, dlatego trochę na siłę będę bronił swojej wersji następująco:
Jest takie matematyczne twierdzenie o przyjaciołach. Jeżeli masz co najmniej siedmiu przyjaciół (nie pytaj mnie czemu 7, to wynika jakoś z szacowanej liczby ludzi na świecie), a każdy z nich też ma co najmniej siedmiu kolejnych przyjaciół, itd., to okazuje się, że w ten sposób w pewnym sensie jesteś przyjacielem każdego człowieka na kuli ziemskiej (jeśli uznamy, że "przyjaciel Twojego przyjaciela jest Twoim przyjacielem").
Jeśli chodzi o filmy, to też mamy taki filmowy łańcuszek nawiązań (Tarantino nawiązuje do kilku innych filmów, a każdy z tamtych do kilku kolejnych, itd.). W ten sposób w istocie korzysta z dużo większego obszaru filmowego niż by się z pozoru wydawało.
Ale tak, oczywiście "czerpie garściami z dotychczasowego dorobku kina" byłoby dużo trafniejsze.
> 6)a jaki to dialog nawiązał z Tobą ten film? ;]
Spodziewałem się tego pytania. Wiem, że to niepoprawne sformułowanie z punktu widzenia językowo-logicznego, ale mimo wszystko używam go z premedytacją.
Pod pojęciem "dialog z widzem" mam na myśli po pierwsze to, że film zmusza do aktywności umysłowej. W czasie seansu musiałem przeczesywać nieustannie swoją pamięć, żeby zrozumieć liczne nawiązania, gry słowne, zabawy konwencjami. Co chwilę zadawałem sobie pytanie: "Dlaczego akurat tak to nakręciłeś popaprańcu jeden?". I gdy czasem już się wydaje, że się rozumie, to następuje nagły zwrot w zupełnie innym kierunku. Trzeba nadążać za tą lawiną skojarzeń. Tarantino bawi się z widzem. To niemal tak, jakby z nim rozmawiał.
Poza tym te zwroty w samej akcji! Wydaje Ci się, że coś się zdarzy, przewidujesz jakiś finał danej sceny, a tu figa! - dzieje się coś zupełnie innego (najlepszy przykład to scena na początku drugiej części: kto by spodziewał się, że Czarna Mamba, do tej pory niezwyciężona, siejąca popłoch i zniszczenie, zostanie nagle pokonana przez jakiegoś prymitywnego buca?!).
> Fabuła filmu nie porywa, jeszcze ta krew...
Ja z reguły nie lubię krwi. Nie lubię w ogóle zabijania i filmów z trupem ścielącym się gęsto. To zupełnie nie moja bajka. A jednak Tarantino w jakiś swój przewrotny sposób robi to z takim urokiem i wdziękiem, że nawet ja, zagorzały przeciwnik przemocy na ekranie, muszę oddać mu cześć, że reżyserem jest fenomenalnym.
Sama fabuła też robi na mnie jak najbardziej pozytywne wrażenie. Historyjka jest z pozoru prosta. Ale te relacje między bohaterami okazują się dużo bardziej skomplikowane niż w zwykłych filmach, na które stylizuje się Tarantino. Relacja Billa z Beatrix na przykład. Moim zdaniem to perfekcja.
I te liczne smaczki, motywy poboczne - mój ulubiony to z Pai Mei. Mimo, że to znany i oklepany motyw mistrza i treningu, to w "Kill Billu" jest on zupełnie niekonwencjonalny. Kto inny wpadłby na pomysł takiego sposobu wydostania się z trumny?! (I ta scena z Mistrzem, pozornie od rzeczy po scenie z trumną, a potem ten nagły powrót do teraźniejszości i olśnienie, jak ona to zrobi, jak się wydostanie!). Kto inny wpadłby na pomysł "Pięciopunktowej Techniki Eksplodującego Serca"?!
Jest mi więc wstyd, naprawdę strasznie wstyd to przyznać, ale patrzyłem na tą bryzgającą krew i padające kolejno trupy z ogromną satysfakcją. Nikt inny lepiej nie potrafiłby mnie przekonać, że przemoc w filmie ma prawo istnienia, że może być konwencją artystyczną. Sam jestem tym wnioskiem zaskoczony i również dlatego takie moje uznanie budzi tym filmem Tarantino.
>5) ciesze się, że w pewnym stopniu przyznałeś mi rację;]
>6) skoro nazywasz to dialogiem, niech będzie. Ja przez dialog rozumiem bardziej sytuacje, w których po obejrzeniu filmu człowiek zaczyna myśleć co by było gdyby. Przykład- Czas Apokalipsy- co by było gdyby, człowiek rzeczywiscie wyzbył się wszelkich zasad moralnych (Kurtz).
>fabuła
małe sprostowanie- nie porywa, ale jest ciekawa;]
>krew
ja w przeciwieństwie do Ciebie nawet lubię dużo krwi i nie mam nic przeciwko latającym kończynom, ale właśnie w filmach typu Kill Bill, które są robione jakby z przymrórzeniem oka, jednak facet od efektów specjalnych nie postarał przez co fontanny wyglądają żenująco, nie wiem czy takie było zamierzenie czy nie, mi się po prostu nie podoba i uważam, że można to było zrealizować troszke lepiej;]
> nie wiem czy takie było zamierzenie czy nie, mi się po prostu nie
> podoba i uważam, że można to było zrealizować troszke lepiej;]
Oczywiście, że takie było zamierzenie. Bez tego to nie byłby ten sam film. To wszystko ma być z humorem i przymrUŻeniem oka. Choć Tarantino sam jest psychopatą i naprawdę lubuje się w mordobiciach i mordach, to akurat "Kill Bill" jest przede wszystkim ironią na te wszystkie gangstersko-karateciarskie filmy klasy B.