Po drugim obejrzeniu nie mam zadnych "ale". Zastanawia mnie tylko, czy pociecie filmu na pol rzeczywiscie bylo decyzja szefostwa Miramaxu, dyktowana wzgledami finansowymi. Wczesniej bylem tego pewien, teraz... ech, watpliwosci :) Nie widzialem jeszcze drugiej czesci, wiec trudno mi to stwierdzic na pewno, ale to urwanie historii w trakcie czyni film jeszcze bardziej niezwyklym. Ta historia po prostu zaczela zyc w 100%, szuka sie dla niej dokonczenia, dopowiedzen, probuje odgadnac zakonczenie...
Przynajmniej jesli ktos lubi Tarantino. Dla malkoltentow to naturalnie pozostanie urwana w trakcie krwawa rzeznia. To nie jest kino "dla kazdego".
Ja bzikuje :) Chcialbym cos wiecej o tych postaciach, za malo mi na ekranie Czarnej Mamby, Go Go Yubari. Roli Madsena jako Budda nie moge sie doczekac. Porownywanie z "Pulp Fiction" staje sie dla mnie o tyle bezsensowne, ze tamto bylo zamkniete i juz. Po opowiedzeniu historii czuc bylo jej dopelnienie. A tu... Quentin zostawil furtke otwarta z jednej strony, a ona zaczela sie rozlazic wszedzie. Wiem tylko, ze w soundtrack moge sie wsluchiwac w nieskonczonosc :) I ze po drugim seansie jest jeszcze lepiej niz po pierwszym - a balem sie, ze urok prysnie.
A pani Galazce-Salamon ktos w koncu powinien postawic pomnik za jej tlumaczenia :)