co pokochał Tarantino i w jakich granicach estetyki, że nie odczuwamy głupoty filmu, tylko co najwyżej zostawi uśmiech na twarzy (dialogi typu "Bitch, you have no future"). W ogóle nie przepadam specjalnie za japońską kulturą, ale kocham Kill Billa od dzieciaka. Jak ktoś jest azjofilem, to warto się wgłębić w nawiązania z KB do kultury, trochę tego się tam nazbierało. Mówcie co chcecie, ale Kill Bill dla mnie ma więcej akcji w sobie niż najnowszy Mad Max.
Uwielbiam Kill Billa, mam do niego duży sentyment. Mój pierwszy film Tarantino i od tego filmu zaczęłam się interesować kinem już tak bardziej serio, dlatego wystawiłam tak wysoką ocenę. Na jakiejś stronce wyczytałam że Japończycy nie przepadają za Kill Billem, ale nie wiem co to była za strona i nie wiem czy to prawda. Tak czy inaczej seans sprawia mi wiele przyjemności. Niektóre sceny budzą śmiech i są zbyt przesadzone, ale jak poogląda się japońskie kino to da się zauważyć że oni lubią popadać w przesadę i kicz. Tak jakby im więcej tandety tym lepiej. Ale niekiedy nawet fajnie się to ogląda.
Kitajce niech nie marudzą, bo prawie w każdym filmie mają te swoje przekombinowanie, dziwne retrospekcje z jeszcze dziwniejszą muzyką (ale trzeba jednak im przyznać, że oryginalne pomysły mają i zachód im je kradnie ile tylko wlezie). Kill Bill to takie miejsce na mojej topce, które też właśnie wiążę z nostalgią, jak niektórzy mają Terminatory i inne, ja się wychowałem trochę na KB. No i jak mówiłem jest tu sporo akcji, oryginalna muzyka (mam kupioną) i scenariusz tak nie leży w porównaniu do ostatnich prób zrobienia akcyjnego opus magnum- leci dużo zajebistych tekstów, no i robi sobie jaja z gatunku, jakim jest. Brak nominacji dla Sally Menke za montaż to kolejna kompromitacja akademii, jak zwykle tylko BAFTA pomyślała.