"Defilada" i "Jeden dzień z życia" to bardzo dobre filmy, ale czy do końca pokazują rzeczywistość? To raczej propagandowe laurki, wszystko odegrane i udawane. Nawet jeśli ma się małe pojęcie o Korei Północnej to absurdalność kraju ukazaną w "Defiladzie" dostrzeże każdy (te wszystkie brednie o ukochanym przywódcy, przecież tego nie da się słuchać), jednak w "Jednym dniu z życia" niektórzy mogliby się nabrać na ładną fasadę i suto zastawiony stół tej rodziny. A to wszystko był teatrzyk, to nie było rodzina, to nie było ich mieszkanie i to nie była praca tej kobiety. Internet (którego nie ma) i nauka angielskiego miały udawać rzekomy kosmopolityzm. Wszystko odegrane tak, jak własnie Korei Płn sobie zażyczyły, by świat to zobaczył. Tylko czy ktokolwiek uwierzy w ten wyidealizowany obraz? Przykre to i przerażające...