Urzekł mnie już od pierwszych scen doskonałą muzyką, potem było tylko lepiej... i smutniej. Ciągłe intrygi i duża rotacja postaci wzmagają tylko niepokój, wspaniała główna para i piękne romantyczne sceny z nimi. La Mole kochający się z Margot w opuszczonym budynku, a następnie rozmawiający z nią na dworze (oboje nadzy, wtuleni w siebie, okręceni tylko czerwoną tkaniną) oraz scena jego śmierci, to dwa momenty, które doprowadziły mnie do łez.
I te jego krzyki, gdzie jest Margot, i jego przyjaciel okłamujący go, że ukochana jest z nim, i patrzy na niego z wieży... Nie da się tego przyjąć na spokojnie.