Próba pastiszowego podejścia do filmów kung fu, coś w rodzaju podejścia Tarantino do sensacji klasy B. Niestety, o wiele mniej udana. Trzeba być Quentinem, żeby z pulpy fikcyjnej robić dzieła wielowymiarowe. "Kung fu szał" ma dobre momenty, ma też momenty głupkowate, psujące efekt. Niestety, czasami jakby autorzy brali temat rąbaniny na pięści i nogi zbyt poważnie, to też jest duży minus. Jako całość jednak zostawia niedosyt.
Bardzo dużo elementów głupkowatych, które niszczą ten potencjał, który film niewątpliwie posiada.
Wymyślanie już takich głupot typu spadająca dłoń na końcu, świadczy, że twórcy nie mieli pomysłu na fajne rozwiązania i nafaszerowali film byle czym.
Coś jest na rzeczy, dla mnie te sceny to raczej przejaw odrębności kulturowej, innego postrzegania, nie razi mnie to, raczej lekko zadziwia i zaciekawia. Film jest totalnym odjazdem, mieszanką wybuchową dla oka i ducha.
Jakoś nie odczułem podobieństwa do filmów Tarantino. To miał być lekki widowiskowy film azjatycki i jest w tym doskonały.