Kino norweskie w Polsce nie jest zbyt rozpowszechnione, zaś zwrot "norweskie kino nieme" brzmi u nas wręcz abstrakcyjnie. Tym bardziej cieszyć może trafienie na taką perełkę kinematografii, jaką jest "Laila" George'a Schneevoigta. Film zrealizowany wybornie - piękne ujęcia natury, w tym ogromnych połaci śniegu, dzikiej przyrody oraz stad wilków i reniferów, do tego znakomita reżyseria m.in. takich scen jak kaskaderskie nieomal ratowanie głównej bohaterki przed spadnięciem w wodospad, co przywodzić może na myśl niektóre dokonania niemieckiego kina górskiego z tamtego okresu. Fabularnie mamy w gruncie rzeczy melodramat, cechujący się chwytami, które można by rzec, skądś już znamy (wychowanie znalezionego niemowlaka, syn pary wychowującej Lailę zostaje dla niej wyznaczony na partnera, nieprzewidziane zakochanie w kimś innym) jednak jest coś, co nie pozwala na patrzenie na ten film, jak na standardową, miłosną ramotkę. Tym co czyni różnicę jest kontekst kulturowy. Rzecz osadzona została na styku kultury norweskiej i lapońskiej, dzięki czemu mamy zaprezentowany lapoński folklor (te stroje!), jak i zapis stosunków pomiędzy tymi dwoma narodami. Próżno szukać "Laili" w zestawieniu najlepszych filmów niemych, ja jednak uważam, że widzieć trzeba.