aż się boję wypowiadać te słowa, ponieważ pierwszy raz w życiu krytykuję cokolwiek, co ma związek ze stevem mcqueenem, ale...
film na pewno przedstawia realia wyścigów, w końcu mój wspaniały steve się troszkę na tym znał, ale dla takiego "wyścigowego" laika jak ja niektóre sceny były najzwyklej w świecie, nużące, choć z perspektywy czasu te niemal dwie godziny minęły mi dość szybko :)
poza tym "le mans" posiada, nazwę to - manierę europejską, która niestety drażni. pół biedy, że nikt nie sili się tu na artyzm. tego najprawdopodobniej nie dałoby się już tak łatwo przełknąć.

generalnie rzecz ujmując film raczej dla fanów albo wyścigów, albo steve'a mcqueena.

acha, byłabym zapomniała o największej wadzie. niby mamy tutaj problem głównego bohatera, związany z wypadkiem w poprzednich zawodach, ale nie jest on dobrze obmyślany scenariuszowo. z jednej strony starano się pokazać konflikt z "głębszej" perspektywy, ale z drugiej strony nawał zdjęć związanych z samym sportem, zagłuszał całą sprawę.

papa

ale i tak steve był magnificent