Film, który jest nieskazitelną mieszanką realizmu z futuryzmem. Jest i pyszna sensacja, plastyczne otoczenie, żwawy montaż scen, "elastyczna" muzyka. Tarantino zmiksowany w specyficznym Matriksie. Brzmi to dosyć banalnie, i zapewne tak by było. Ale! Reżyser zachował jednak święte prawo proporcji i nie przytłoczył aktorów ornamentem fajerwerków. Willis jest jak wino, ginie i powraca - tu wraca i to nader mocnym uderzeniem. Emily Blunt - jak już jest, to jest wyraźnie i pełnokrwiście. Joseph Gordon-Levitt [brawa dla makijażysty - istny majstersztyk] - zazdroszczę, bo nie dosyć, że przystojny to jeszcze cholernie utalentowany. Coś jest w tym filmie, co pozwala mi go swobodnie nazwać - dobrym - ale tak jak jego tematyka - nie ma w tym ni krzty racjonalnych pobudek.