Film ładny, kontemplacyjny, refleksyjny. Momentami nawet przywodzi na myśl wyciszone, subtelne klimaty z filmów Tarkowskiego. Przyjemnie się to ogląda, ale jakoś zbyt łatwo, bez zobowiązań, bez większych emocji. Nie wychodzi się z sali kinowej z wypiekami na twarzy, choć też nie ma się poczucia straty czasu. Film nie wstrząsa, a przecież mógłby i tego byśmy jako widzowie oczekiwali, skoro uderza w tony bardzo wysokie i sięga po tematy tak wzniosłe, i momentami nawet porusza (sceny liturgiczne, piękne psalmy, wspólna modlitwa chrześcijan z muzułmanami – dobre strony filmu). Ale to wszystko jakieś beznamiętne, wymuszone, czasem pretensjonalne, zbyt uładzone, za mało sugestywne. Tak jakby cały ten problem trudnego wyboru zrodził się i rozwijał w głowach mnichów, lecz realnie nie istniał. Aż do scen finalnych, do uprowadzenia, gdzie dopiero możemy ujrzeć powagę sytuacji, poczuć dotknięcie brutalnej rzeczywistości. Natomiast zupełnie nie wybrzmiewa ta powaga w rozmowach przy stole, dylematy postaci w tych sekwencjach nie stają się naszymi dylematami, tragizm bohaterów gaśnie, zanim zdoła dotrzeć do widza. Może z pozytywnym akcentem na koniec – scena „zniknięcia we mgle” wypada autentycznie, przekonująco. Pieśń religijna przy napisach końcowych udanie ją akcentuje i zamyka. Polityczne tło wydarzeń w „Ludziach Boga” – choć bardzo ważne dla tematu filmu - przedstawione zostało fatalnie, po łebkach, bez jakichś wyraźnych akcentów, głębszych wyjaśnień. Może dlatego wybór mnichów nie wydaje się nam tak dojmująco tragiczny, a ofiara aż tak cenna, jak się to nam sugeruje. Jeśli chodzi o samych bohaterów, to swoją prawdę sprzedaje tutaj tylko brat Luc (świetny Lonsdale), człowiek wolny i swą wolność do końca manifestujący. Reszta zakonników okazuje się nijaka, pozbawiona własnych charakterów, może jeszcze z wyjątkiem irytująco pomnikowego brata Christiana. Summa summarum zdecydowanie za mało, można chyba było tchnąć w te postacie więcej życia, wtłoczyć w ich poczynania więcej dramaturgii, np. zmusić je do wątpliwości i sporów w obliczu trudnych zdarzeń, próbować wytrącić z religijnej równowagi, a nawet obarczyć kryzysem wiary. Widać co prawda w filmie pewne próby takiego kierunku (brat Christophe), jednak zbyt wątłe. Z różnych względów można i warto "Ludzi Boga" obejrzeć, ale szansa na wielkie kino została zmarnowana. Kościół jest, ale Boga zabrakło.
Przecież kryzys ich wiary jest tam wyłożony jak na talerzu. Ty chyba właśnie szukasz jednoznacznych bohaterów.
A Pana Boga tam więcej niż w jakimkolwiek innym znanym mi filmie. Ukazuje się poprzez tych ludzi, i tych słabych i tych slnych.
Tu muszę się w pewnym stopniu zgodzić. Film podobał mi się bardzo, ale faktycznie zabrakło mi jakby poczucia zagrożenia i tego całego tła, które sprawiło, że ta decyzja była tak trudna. Owszem są sceny z terrorystami, ale tak naprawdę osobiście nie miałem poczucia, że mnichom coś tak naprawdę grozi. Co do samej walki wewnętrznej to nie oceniałbym tego aż tak źle bo kilak scen i rozmów było dobrych. I oczywiście jak widać było w ostatnich scenach nie wszyscy wytrwali wierze i strach zwyciężył.