Napisałem długiego posta uprzednio oceniając ten film na 1/10. Pisałem jak ohydny
jest, chory... Ale pod koniec coś do mnie dotarło. Podniosłem ocenę i napiszę tak:
Nie wiem czy było to celowym zamierzeniem twórców tego filmu (pewnie nie) ale film
skłonił mnie do zastanowienia się ile we mnie jest z Martina. Z tego psychopaty który
ogląda popie*** filmy i się tym rajcuje.
Nie jest chyba źle bo mnie film nie jarał, czułem tylko odrazę i kilka razy musiałem
odwrócić wzrok od ekranu. Co więcej potrafiłem jednak coś z niego wynieść - chociażby
te przemyślenia. I dzięki temu filmowi (za co mu chwała i dosyć wysoka ocena ode mnie)
więcej takich scen nie będę oglądać. Oglądanie masakrowania noworodków i
wyrywanie języków jest nienormalne. Piep*** ciekawość, już wiem że można nakręcić
wszystko, przekroczyć wszystkie bariery.
Proponuje odpowiedzieć sobie na to samo pytanie. Ile jest w Was z Martina. Z tego
emocjonalnego kaleki, obłąkanego i wypaczonego karła, któremu przyjemność sprawia
oglądanie takich scen.
Pozdrawiam
naprawdę ciekawe spostrzeżenie :)
nie każdy film skłania do myslenia w taki i poprzez taki sposób ale tu się akurat udało.
Lecz się psychopato, psychol... Pewnie sam mieszkasz z mamą i dlatego tak utożsamiasz się z głównym bohaterem. Mnie w to nie mieszaj. 5/10 to zdecydowanie za duża ocena. To tylko źle świadczy o Tobie. Jak taki film mógł wogule wejść do kin w katolickim kraju?