Od początku budował zajebisty klimat rewelka wciągał bardzo. Spodziewałem się lepszej
końcówki tak jakby brakowało im już pomysłu jak zajebiście skonczyć film. Trochę na odwal
się te zabijanie z pistoletu i płacz jego na końcu... ale ogólnie film niezły!
Dokładnie film świetny, a Martin to genialna inspirująca postać, pokazuje nam że zawsze warto gonić za swoimi marzeniami i że ciezka pracą i determinacją można osiągnąć swoje marzenia i cele :)
Wut? o.O
To się nazywa interpretacja...
Oglądałem pierwszą część i muszę przyznać, iż wywarła na mnie dość pozytywne (jak na film tego typu) wrażenie. Był oryginalny, a całe "oczekiwanie" na "główny punkt programu" w żadnym wypadku się nie nudziło, zakończenie mogło co niektórym się nie spodobać, gdyż nie odnajdujemy tam "happy endu", lecz trudno ostatnimi czasy takowego szukać w filmie o podobnej tematyce.
Wczoraj zdecydowałem się obejrzeć kontynuację... już od pierwszych minut wydała mi się marną próbą zarobienia dodatkowej kasy na sławie pierwszej części. Z nieukrywanym trudem przetrwałem niesamowicie dłużący się "wstęp", po czym z mieszanymi uczuciami przyglądałem się scenom łączenia ludzi zszywkami, aby - pomijając parę innych mniej lub bardziej obrzydliwych scen - dotrzeć do momentu, w którym kobieta w ciąży wybiega z budynku, gdzie była przetrzymywana z innymi (wzięta za martwą jeszcze przed przejściem do głównego etapu "tworzenia" stonogi i odłożona na bok...), wsiada do samochodu, zamyka się i zaczyna rodzić. Rzecz jasna "poziom trudności" wydaje się być podobny do defekacji, zatem w parę chwil dziecko wręcz "wyskakuje", aby zostać zmiażdżone przez nogę matki, która czym prędzej pragnie wcisnąć pedał gazu (ach, ta adrenalina!). Scena zupełnie bezsensowna, wydaje się być zamieszczona w filmie tylko po to, aby zaszokować tandetną brutalnością. Kolejną "niejasnością" (których można w tym wypadku mnożyć) jest motyw z umieszczeniem w odbycie oprawcy gigantycznego lejka, przez który jedna z ofiar (notabene znana z pierwszej części... ale o tym za chwilę...) wrzuca tytułową stonogę. Nie jestem specjalistą, jeśli mowa o zachowaniu stonóg, lecz w filmie było nawiązanie do bolesności ugryzienia przez takową, a mężczyzna, któremu "zaaplikowano" takową przez odbyt, chwilkę się zwija w bólu, po czym mamy okazję ujrzeć go ponownie we wspaniałej formie, siedzącego przed swoim ukochanym komputerem. Gdzie tutaj logika? Wątpię, aby zdecydował się odwiedzić, w związku z tą "krępującą sprawą", szpital...
Kolejną sprawą jest fakt, iż nasz "kochany psychopata", (o ile mnie pamięć nie myli) podając się za przedstawiciela Quentina Tarantino, zwabia do swej pułapki aktorkę, która grała w pierwszej części filmu... jakoś nie wyobrażam sobie, aby jakakolwiek agencja wysłała gdzieś swą podopieczną, nie sprawdzając ówcześnie wiarygodności wystosowanego zaproszenia... Nie będę się już czepiał inteligencji samej dziewczyny, która bez zastanowienia wsiada do ponurej ciężarówki, aby wraz z "gadatliwym" kierowcą o dziwnym wzroku dotrzeć do jeszcze bardziej "zachęcającego" baraku. Takie zachowanie można jedynie tłumaczyć wielką ekscytacją w związku z obiecaną współpracą z jej mistrzem, lecz mam wrażenie, iż staram się to nieco na siłę wytłumaczyć, a dalsza analiza tego wątpliwej jakości dzieła mija się z celem...
Podsumowując - na ten żałosny twór zmarnowałem prawie 2h mego życia, nie poleciłbym go nikomu, kto od filmów tego typu wymaga czegoś więcej niż bezsensownej sieczki, podrasowanej tandetnym klimatem.
"Nie jestem specjalistą, jeśli mowa o zachowaniu stonóg, lecz w filmie było nawiązanie do bolesności ugryzienia przez takową, a mężczyzna, któremu "zaaplikowano" takową przez odbyt, chwilkę się zwija w bólu, po czym mamy okazję ujrzeć go ponownie we wspaniałej formie, siedzącego przed swoim ukochanym komputerem. Gdzie tutaj logika? Wątpię, aby zdecydował się odwiedzić, w związku z tą "krępującą sprawą", szpital..."
Cała akcja dzieje się w wyobraźni Martina. W rzeczywistości cały czas siedział przed kompem i oglądał pierwszą stonogę. Dla urozmaicenia swego życie uciekał w świat urojony. Co do reszty wypowiedzi się zgadzam.
Tutaj jedno mi się nie zgadza - płacz dziecka. Jeśli przyjąć, iż rzeczywiście jest to jedynie sprawa wyobraźni - zatem skąd ów się pojawił, jeśli nie dzięki temu, które zostało pozostawione wcześniej w samochodzie (pomińmy już logikę tej całej sytuacji...)?
Nie słyszałem płaczu dziecka w ostatniej scenie, jednak byłem tak zmęczony seansem, że może mi po prostu umknęło. Film już usunąłem z dysku więc nie sprawdzę.
To pewnie taki zabieg żeby widz miał niepewność. Takie niby odetchnięcie, że "to tylko wyobraźnia", ale gdy słyszmy płacz dziecka to myślimy "a może jednak nie...?". Czyli (teoretycznie) zakończenie jest niewyjaśnione.
Jeszcze co porównania urodzenia dziecka do defekacji... Domyślam się, że chodzi o szybkość z jaką urodziła to dziecko. Cóż, bywa różnie, jedna kobieta może rodzić 10 godzin, a druga urodzi w 10 minut, to wszystko jest bardzo relatywne. Tutaj doszły jeszcze kwestie fizyczne: pobicie i bardzo silny stres, a takie rzeczy sprzyjają szybkiemu urodzeniu, tak jakby dziecko czując, że coś jest z matką nie tak i grozi mu niebezpieczeństw chciało się jak najszybciej "wydostać" na zewnątrz. Niedawno nawet w TV mówili o tym że jakaś kobieta stojąc w rejestracji na porodówce urodziła, dziecko dosłownie z niej "wypadło" i trwało to dosłownie chwilę... Także to, że urodziła dziecko tak szybko mnie nie dziwi, takie wypadki się zdarzają. Ale zgadzam się co do tego, że ta scena faktycznie jest w filmie zupełnie potrzebna... cóż, ma szokować, tak jak i cała reszta. Dla mnie bardziej absurdalne było to, że gdy Martin tak tłukł swoje ofiary by je ogłuszyć i porwać (albo też strzelał) to aż dziwne, że nikt się nie przekręcił z wykrwawienia albo innych obrażeń po uderzeniu łomem.
Zresztą, całość to kicha straszna, obrzydliwy i głupi film, tyle co mogę o tym powiedzieć...