Paolo Sorrentino po raz kolejny bierze na warsztat wyższe sfery i po raz kolejny względem nich chce być złośliwy/uszczypliwy/ironiczny/cyniczny/szyderczy/sarkastyczny (niepotrzebne skreślić). Może słusznie, ale to już się ostatnimi czasy przejadło, produkcji w których ktoś chce podszczypywać ten światek powstało dużo i wrażenia to już na widzu nie robi. Kurort dla gwiazd i bogaczy to idealne miejsce by prowadzić właśnie taką krucjatę, bowiem obserwować można tam cały spęd artystów, celebrytów, wannabes i zwykłych hochsztaplerów, ze swoimi światopoglądami czy dziwactwami. Było to już w "Wielkim Pięknie", tym razem zaś można uzyskać na pytanie, co by było gdyby Jep Gambardella miał córkę. Fred Ballinger czyli Michael Caine ją ma i jak nietrudno się domyślić, ich relacja do najlepszych nie należała, stąd też słychać wyrzuty latorośli, że nie przejmował się on rodziną, liczyła się tylko muzyka itp, itd, bla bla bla. To z kolei przywołuje na myśl Bergmana i "Tam gdzie rosną poziomki" i szereg innych filmów, bo ów koncept do oryginalnych nie należy. Na doczepkę dołączony jest Harvey Keitel, dobry głównie po to, by można z nim było podyskutować o starości, a gdy staje się w filmie niepotrzebny to jego wątek domyka się w dosyć obcesowy sposób, zgodnie z myślą "jeśli nie wiesz co zrobić z bohaterem to ...". Dalej nie spoileruję.
Twórczość Sorrentino nie robi na mnie wrażenia, wprawdzie czerpie on garściami z dorobku włoskiego kina (które miało znacznie ciekawsze momenty) i topi się w hektolitrach blichtru i przepychu, jednak nie mówi on dla mnie wiele nowego czy interesującego. W momencie kłótni Keitela z Fondą miałem już tego powyżej uszu i chyba największy plus tego filmu to przypomnienie światu, że co-Caine to nie tylko dziadek z blockbusterów, ale też bardzo dobry aktor teatralny.
Właśnie piszę dłuższą recenzję Młodości i zamierzam ją wstawić tutaj do komentarzy. Nie ukrywam, że mam dosyć odmienne zdanie (coś pomiędzy zauroczeniem a zachwytem), miło by było gdybyś skomentował to może nawiązałaby się ciekawa dyskusja ;). W każdym razie mam pytanie co do włoskiego kina: mógłbyś coś polecić oprócz Felliniego? A, Bergmana sporo widziałem, trochę mniej znam Tarra i Tarkowskiego, ale argumenty, odnośnie niewyszukanego gustu na starcie odpadają - tak tylko wspominam ;).
ooo, panie, włoskie kino to temat rzeka (albo ocean wręcz :), polecać tu można mnóstwo
ale na początek może takie the best of the best, czyli moi ulubieni - Bertolucci, Visconti i Antonioni, z klasyki neorealizmu na pewno Vittorio de Sica i Roberto Rossellini, a kryminały to Dario Argento, Mario Bava, ciekawe filmy robili też Elio Petri i Ettore Scola. Trochę oklepany zestaw, jednak kluczowy dla uwielbienia kina z Italii.
A z takich bardziej oryginalnych to twórczość Marco Ferreriego, Pasoliniego, Liny Wertmuller, Ermano Olmiego i takie filmy jak "Ślady" (Le Orme), "Fanfaron" (Il Sorpasso), Sacco i Vanzetti, "Dzień Puszczyka" i inne.