Takich filmów już teraz nie kręci się, a szkoda, bo takie jak ten w 100% trafiają w mój gust. Luźne kino, z
fantastycznym klimatem i napięciem i dozą humoru, czasem czarnego. "Maksymalne przyspieszenie" to ta
sama liga, co "Noc pełzaczy", czy "Tremors I i II". Takie filmy po prostu zajebiście ogląda się w jakiś letni
wieczór. "Maximum Overdrive" to debiut i jedyny film (a wielka szkoda), który nakręcił Stephen King,
dlatego można wybaczyć niektóre rzeczy. Dość sprawnie nakręcił to, poruszając się między gatunkami
horror/SF/akcja - głównie w pamięć zapada niepodrabialny klimat, fantastyczny soundtrack AC/DC i
zdjęcia. Aktorstwo jest dobre, szczególnie pamiętna jest rola Emilio Esteveza (który chyba zawsze będzie mi
się kojarzył z Billy Kidem i od wczoraj jeszcze z Billy Robinsonem), ale postacie trochę kiepsko rozpisane,
chociaż jak mówię jest to debiut, więc można przymknąć oko, jakby King regularnie kręcił z czasem
doszedłby do wprawy. Efekty specjalne są również na bardzo wysokim poziomie i niema się do czego
doczepić. Tempo odpowiednie, chociaż w kilku miejscach siada, ale potem na szczęście znów daje radę.
Bardzo mi podobała się scena, jak ten łepek jechał rowerem i widać było sporo zabitych ludzi przez różne
domowe sprzęty. Szkoda, że tego nie pokazano, ale ta sekwencja i tak jest czarująca, ten tajemniczy i
przedmiejski klimat... Scena z nożem wbijającym się w ciało tej kelnerki też rewelacja. Z resztą ogólnie
jest dość krwawo i brutalnie, co daje kolejne plusy. Czyli - klasyka gatunku, zapadająca w pamięć, z kilkoma
niedociągnięciami, prawdopodobnie spowodowanymi tym, że to reżyserski debiut. Szkoda, że King
niczego więcej nie nakręcił, bo jego styl mi odpowiada, jakby jeszcze do wprawy doszedł to już w ogóle...
Oldschool, miałem dać 6, ale na te niedociągnięcia przymknę oko i daję 7/10. Polecam.