"Maniak" (1980) Williama Lustiga z Joe Spinellem w roli morderczego psychopaty, który zabija młode kobiety, po czym skalpuje je, aby przystroić swoją kolekcję manekinów jest kwintesencją kina grindhouse i zarazem jednym z moich ulubionych slasherów. Jak na jego tle wypada remake Francka Khalfouna? Hmm, całkiem dobrze. Niemal wszystko gra, tak jak powinno grać: ujęcia z pierwszej perspektywy, sceny stalkingu, świetny soundtrack, krwawe sceny morderstw, porządne efekty specjalne i gore, itd. Rodzi się jednak pytanie: po co nakręcony został remake, skoro fabularnie różni się od oryginału w zasadzie nieznacznie??? No bo co zostało zmienione? Nowy Jork zamiast Los Angeles, młodszy maniak (Elijah Wood), więcej manekinów, wytatuowane dziewczęta jako ofiary maniaka, itd. Brak za to wspaniałej eksplozji głowy z oryginału, brak wgniatającego suspensu sceny w metrze...
Poza tym "Maniak" Williama Lustiga z 1980 roku ma w sobie o wiele więcej brudu, nihilizmu i przerażającej atmosfery. Joe Spinell w roli Franka Zito budzi autentyczną grozę, pomimo pogłębienia rysu psychologicznego postaci Elijah Wood wypada przy nim dość blado, ba, jego monologi robią się wręcz irytujące. Spinell był w "Maniaku" o wiele bardziej przekonujący. Stopił się ze swoją rolą. Wyczuwało się od niego zło. Wood po prostu gra, nic ponadto...
Los Angeles zamiast Nowego Jorku w rimejku, zagalopowałem się nieco... no i jeszcze Elijah Wood szukający potencjalnych ofiar na portalach randkowych... plus skalpowanie ofiary tak proste jak obieranie pomarańczy... :-)