Na początek pochwała: wielki plus za scenografię i stroje, napradę świetnie patrzyło się na wnętrza Wersalu i toalety królowej. Co do samej królowej, to od początku budzi sympatię jako zagubiona nastolatka w świecie sztywnej, niedorzecznej etykiety i problemów z mężem, którego właściwie nie zna. A potem robi się po prostu coraz nudniej: niekończące się sekwencje rozmów na przyjęciach, spacerów, koncertów (jakiś gość chyba przez 5 minut szarpał mandolinę, a jak skończył, to drugi zaczął), podczas których można zapaść w śpiączkę. Antonina bez przerwy imprezuje, przebiera w strojach i słodyczach. Rozumiem, że chce zabić swoją samotność, ale skojarzenia z Paryż Hilton nasuwają się same (są nawet trochę podobne, tylko K. Dunst ma o wiele sympatyczniejszą buźkę). Dojrzałą kobietą staje się pod koniec filmu, kiedy lud zdobywa Bastylię - bardzo dobra scena na balkonie (pokłon). Film urywa się w miejscu, w którym dla królowej zaczyna się bardzo ważny, ostatni okres życia, i przez to sprawia wrażenie niedokończonego. Postacie posługują się współczesnym językiem, przez co chwilami traci się złudzenie autentyczności - jakby wszyscy tylko się poprzebierali w stroje epoki. Ogólnie - film cukierkowy i rozczarowujący.