Seria "Martwego Zła" to najfajniejsza i jednocześnie najgłupsza trylogia jaką oglądałem. Druga
część działa na mnie jak prozak, tylko nieco słabiej niż "Die Hard". Przede wszystkim dlatego, że
jest głupia, dziecinna, tandetna i banalna. Dzięki temu seans drugiej i trzeciej części wyzwala
endorfiny jak mało co.
Niestety nowa ekipa zapomniała o tym czarnym humorze biorąc materiał źródłowy na poważnie.
Wyszło wyjątkowo drętwo i niezręcznie. Film o kolesiu wyglądającym jak Elvis mający piłę
mechaniczną miast ręki i uśmiech jak Jack Nicholson, który walczy z latającymi na sznurkach
demonami nie może mieć nawet jednej nuty powagi w sobie. Dlatego nawet jeśli nowa wersja
pod koniec ociera się o stary klimat Sama Raimiego to jest już za późno, Jeśli druga część
zacznie się tam, gdzie skończyła pierwsza to możemy być spokojni. Póki co - rozczarowanie...