Niecałą godzinę temu wróciłem z kina, więc parę zdań ode mła.
Słowem - wow. :D
Ale nie jestem pewien, czy faktycznie mamy do czynienia z remake'em, chociaż szkielet fabuły jest identyczny jak w oryginale. Bo tam, gdzie film Raimiego przyprawia o spazmy śmiechu, tam film debiutującego (i to debiutującego bardzo udanie) w pełnym metrażu Fede Alvareza przyprawiał o cięższe bicie serca. Niekoniecznie ze strachu (wszak nowe "Evil Dead" to slasher pełną gębą i od początku do końca), bardziej przez to, że wiedziałem, co za chwilę może się stać - a to ktoś zetnie sobie część twarzy kawałkiem potłuczonego lustra, a to ktoś urwie sobie dłoń przygniecioną samochodem... Reżyser nie szczędził zbliżeń w takich scenach. Parę razy miałem ochotę zasłonić oczy i przeczekać, na przykład, amputację nożem elektrycznym, ale film pod względem technicznym jest tak dopieszczony, że nawet maksymalnie obrzydliwe sceny oglądałem z jakąś perwersyjną przyjemnością.
"Evil Dead" zrobione jako śmiertelnie poważny horror - bałem się, że to może nie wypalić. A tu taki mega pozytywny suprise. Taki remake, taki przemyślany retelling ma sens. Plus scenka po napisach - wisienka na torcie dla fanów oryginalnej trylogii. Cieszenie mordy in progress. 9/10.
Be groovy and idźcie do kin! :D