Cała historia która jest opowiedziana w filmie, jest typowa dla stylu Sci-Fi lat 50-tych.
Lecz już od początku widać że będziemy mieć do czynienia z filmem klasy Z.
Narrator który wprowadza w historię jest wręcz irytujący, sprawia wrażenie że pojawia się wtedy kiedy nie jest potrzebny. Cały film jak by wymknął się spod rąk twórców, mamy tu straszne dłużyzny, monologi ciągnące się w nieskończoność które nie mają wpływu na akcję. Dodajmy że nie kiedy pewne elementy są dodane na siłę. Efekty to czysty kicz tak jak pomysł na stworzenie super kobiet. Dodajmy że gumowe pająki nie ruszają się a są rzucane kiedy atakują. Po za tym film to niespójna kiczowata całość.
Seans tylko dla wytrwałych, fani kina w stylu Wooda się nie zawiodą.
Pozwolę sobie dorzucić trzy grosze:
Naprawdę ciężko mi uznać ten film za coś przyjemnie kiczowatego a'la Wood, ze względu na muzykę. Przez cały seans słychać jakieś piekielne rzępolenie na gitarce czy czymś podobnym, na przemian ze stukaniem w niskie klawisze fortepianu, bez sensu. Dźwięki przy których jam session, czwartorzędnej kapeli noise-industralnej grającej na kacu brzmią jak gospel. Ciężko było mi się skupić na głupawych dialogach z powodu tego ,,dźwiękowego terroryzmu'', od połowy seansu miałem przed oczami wizję jak roztrzaskuje tą gitarę na łbie ,,kompozytora'' .