spodziewałam się nudnej tandetnej szmiry ,miłe zaskoczenie -mocny film,który zostanie na długo w pamięci.
Tak, genialny. Choć, w przeciwieństwie, ja właśnie takiego się spodziewałem, zwłaszcza po wcześniejszym przesłuchaniu soundtracka grupy Svadbas :)
Genialny, ale mnie zakończenie zirytowało i to nawet bardzo. Mimo tego, jeden z najlepszych filmów jaki oglądałam.
Gdyby było inne narzekalibyśmy na nie. Uczucie tego typu irytacji - w nawiązaniu do Von Triera - pasowało do tego filmu. Ogólnie dobrze się go ogląda, chociaż wszystko było zbyt przerysowane. Mimo wszystko słabiej wypada na tle Von Triera czy Moodyssona, a estetycznie troszkę kojarzyło się z Jeunetem z okresu "Delicatessen'.
Film jest "kolczasty", wstrząsający i świetnie nakręcony.
W/g mnie nijak się ma do magicznej i niepowtarzalnej atmosfery "Delikatessen", chociaż nie przeczę, że skojarzyć się może, ale klimaty występujące w obu filmach przedstawiają zupełnie inny typ "mroczności". "Miłe martwe dziewczyny" są obrazem na wskroś "brudnym" i przerażająco rzeczywistym, "Delikatessen" - surrealistycznym. Oba są na swój własny sposób niesamowite i świetnie zrobione.
Co do irytacji w/g"von Triera" w końcówce..., nie zauważyłam tutaj wpływów tego pokręconego snoba (sorry za to, ale ten pan i jego większość "dzieł" działają na mnie wymiotnie, chociaż kilka scen z jego filmów mnie ujęło). Do twórczości Moodyssona się nie odniosę , widziałam tylko młodzieżowy "Fu*king Amal", który z pewnością jest o wiele gorszym obrazem od tego.
W tym niby dziwnym zakończeniu jest moim zdaniem inne - niż irytujące - przesłanie, chociaż kiedyś także wydawało mi się, że końcówka nie pasuje do całości. Tym przesłaniem jest nadnaturalne pragnienie przetrwania. Jakże silną trzeba mieć osobowość, żeby przeżyć takie piekło, nie podążyć samemu ku ciemności i poszukać w kimś oparcia, schronienia. Tak to już jest, że są między nami tacy, którzy niosą ze sobą ból i zniszczenie, oraz tacy, którzy ten ból są w stanie znieść i odrodzić się, jak "feniks z popiołów". Dzięki temu nie ginie również pamięć o tych, którzy byli kiedyś bliscy i kochani, a których pochłonęło zniszczenie.
Choć film widziałam ładnych parę lat temu, to wywarł on na mnie bardzo silne wrażenie i czasem zdarza mi się o nim myśleć. Głównie o tym, czy i jak można żyć z takim piętnem i "demonami" w swojej głowie. Mam również nieodparte wrażenie, że ta historia z mieszkańcami podobnej kamienicy, na której klatce czuje się zatykający nozdrza zapach brudu, tęchlizny i moczu, mogłaby się wydarzyć również... gdzieś zupełnie blisko nas.
Film na pewno ma swój specyficzny klimat, przede wszystkim ze względu na język, jakim się tam posługują. W jeżyku angielskim wypowiadane kwestie nie miałyby takiej mocy. Fajny jest klimat tajemniczości, ciemne sceny w kamienicy. Jeśli porównywać, to Delikatesy są podobne tylko kolorystycznie. Modyson to też całkiem inna półka. Von Triera tak dobrze nie znam, ale z tego co oglądałem, to też nie da się go porównać do tego filmu.
Nie pomyślałam o tym wcześniej, że język chorwacki nadaje klimat temu filmowi. Coś w tym istotnie jest, chociaż ja bym raczej powiedziała, że kwestie wypowiadane po chorwacku, często brzmiące bardzo znajomo (wszak to słowiańska grupa językowa), to tylko jeden z elementów budujących ten specyficzny klimat. Nie przeceniałabym tego, ale jednak nie wypada nie docenić, że wydźwięk znajomo-brzmiących kwestii posiada większą moc dla nas, Polaków.
Ten film nadal robi na mnie piorunujące wrażenie.