Motywem przewodnim tego filmu jest "wielkie zarcie". To jak paralela- pojawia się na poczatku, gdy widzimy agentke Sandre Bullock wcinajaca ogromne porcje z fast foodu. Pozniej mamy gdzies w tle agentow pochlonietych konsumpcja znow tychze dan z fast foodu. Kolejny problem- wśród kandydatek, gdy te dbajac o linie odmawiaja sobie rozkoszy podniebiena- Sandra B niczym diabel z piekla rodem kusi je pizza. Pozostaje nam się tylko domyslac, gdzie udadza się glowni bohaterowie po scenie finalowej........ Moja sympatie wzbudzil jedynie, oprocz ladnie prezentujacego się glownego agenta FBI, Michael Caine. Ma on wiecej talentu w jednym palcu u nog niż razem wzieta reszta obsady. Spojrzcie tylko na jego ruchy, na jego glos- jest kapitalny i chocby dla niego można poogladac caly film, zreszta watpliwej wartosci. Owszem, przyznaje się bez bica, ze niektóre zarty smieszyly mnie, fabula była, no powiedzmy...dosc wciagajaca. Celem rezysera było zapewne osmieszenie swiatka wyborow miss. Ta krytyka jest w sumie bardzo stonowana i w rezultacie nie wnosi nic nowego. Wszyscy wiemy przeciez, ze czego chce miss to" peace on the world" i nic poza tym. Wiemy,ze -choc to pewnie stereotyp- piekne paniatka wysokim IQ nie grzesza. A watek z terroryzmem pasuje jak piesc do nosa. Nie wiem, ale mnie smieszyla Murphy Brown z szalenstwem w oczach planujaca wysadzenie w powietrze miss America wraz z jej korona, a nie przerazala. Suspensu w tym tyle, co kot naplakal. No tak, nie wymagajmy jednak od TAKIEGO filmu grozy a`la Siedem . Ma to być mily i sympatyczny film na weekendowe popoludnie, a nie rozwazania nad sensem wyborow Miss. Niemniej jednak osmiele się powiedziec, ze idea filmu jest nie ten problem, o którym wyzej pisalam, ale konsumpcja, najlepiej fast foodow.